Robi wrażenie już z daleka – obronne mury otaczają senne i wypolerowane miasteczko, które tchnie włoską atmosferą. Do Wenecji nas ciągnie, a tutaj znajdujemy jej lekki oddech. Dubrownik zachwyca nie tylko malowniczym położeniem, ale i nad wyraz wypielęgnowaną … podłogą. Trudno inaczej nazwać chodniki, które nie tylko są śliskie, ale i czyste, arystokratyczne nad wyraz w swojej pieczołowicie wychuchanej gładkości.
Woda chlupocze lekką falą, gdy stawiamy pierwsze kroki w tym miasteczku – marzeniu. Błysk i dostojność, klasa i piękna forma bytu. Słowiańskie korzenie i weneckie wpływy, świetność wyrosła na handlu i dzisiejsze turystyczne zdecydowanie. Skupione w sobie sedno jesestwa rozlane znacznie nową formą poza murami miasteczka, gdyż Dubrownik to więcej niż wyjątkowa w swoim pięknie starówka, co widać doskonale z góry Srd. Wyjazd kolejką jest sympatycznie atrakcyjny krajobrazowo, pobyt na niej też, choć beztroskę zaburza widocznie snujący się cień ostatniej wojny. Nie tylko ślady kul, ale i tablice ze zdjęciami, groby, krzyże, kamienne górki z klamrami dat często zbyt młodo zakończonego życia. Konflikt, śmierć i piękno okolicy wykluczają się wzajemnie konsekwentnie przyprawiając o skruchę sumienia.
Dubrownik jest naprawdę jak marzenie. Choć zapełniony setkami turystów godnie znosi natrętny tłum i promieniuje łagodnością historii – handel, religia, otwartość, wolność, której mieszkańcy według słów Ivana Gundulicia nie sprzedaliby za żadne złoto świata. Brzmi obiecująco i takim się ten dubrownicki świat jawi – wypacykowana nawet podłoga dla naszych i waszych stóp. Z tym już zawsze będzie mi się Dubrownik kojarzył – szlachetnym stukiem obcasów i rozpromienionym blaskiem zamierzchłej nawierzchni.