40 lat istnienia państwa to kropla w morzu, która tutaj zamienia się w piętnaście takich w oceanie.
Młodość i jednostajność. Wiara i rezygnacja. Nadzieja i wietrzna przestrzeń.
Na dziewięciu wyspach kwitnie życie przedzierane walką o byt i rozrywane wolą ucieczki. Ponad połowy tutejszych obywateli nie ma, rozproszeni jak ich ojczyzna po co lepszych i zamożniejszych państwach świata. Ci, którzy zostali, ratują się luzem i uśmiechem, ci, którzy przyjeżdżają, podziwiają jakość istnienia na przekór. Te wyspy-perły, jak się o nich mówi, kryją w sobie nieoszlifowane skarby i lekki jęk ludzkiej niedoli niczym sobie niezawinionej.
Wyspy Zielonego Przylądka przedstawiane są słusznie ze swojej najlepszej strony – szmaragdowe wody, raj dla sportowców, przyjaźni tubylcy, nieskomplikowany i pozbawiony trosk urlop. Trosk może większych nie ma-my...my, jednak bardzo szybko i z bezwzględną szczerością wyspy okazują swoje nie zawsze łatwe do przyjęcia i zaprzyjaźnienia się oblicze.