Jest jak pępek Paderbornu, jak jego symbol, jak skała, która z niego wyrasta i staje się wciąż na nowo opoką. Prawie niezniszczalna, niemalże niepokonana, przez stulecia dominująca swoją sylwetką nad tą na wskroś katolicką krainą. Budzi respekt i trwogę, sympatię i ciekawość, roztacza aurę powagi, ale i odprężenia. Chroni i błogosławi, niewzruszona dokonującymi się nieustannie zmianami czy to w duszach ludzkich czy w obliczu miasta. Katedra pw. NMP i świętych Liboriusza i Kiliana. Matka i sędzina.
Gdy Karol Wielki spotkał się w 799 roku z papieżem Leonem III nad Paderem, najkrótszą rzeką Niemiec, mającą zaledwie cztery kilometry długości, uzgodniono nie tylko koronację Karola na cesarza, ale założono w Paderbornie biskupstwo i niewielki kościółek w miejscu dzisiejszej katedry. W 836 roku sprowadzono relikwie św. Liboriusza z Le Mans, które dziś spoczywają w krypcie, najprawdopodobniej najdłuższej w Niemczech, mierzącej 32 metry. Tragarze umarli po złożeniu szczątków świętego, wypełniając swoją życiową rolę. Zdarzyło się w czasach, gdy mieszkańcy miasteczka zaniedbali kult Liboriusza, a sama okolica cierpiała głód, chorobę i wojnę, że wyszli oni nocą na procesję ku przerażeniu i zawstydzeniu tłumów. Odtąd kontynuuje się tradycję namiętnie – kult świętego trwa nieprzerwanie, a coroczne procesje odbywają się w lipcu, kiedy świętuje się przez cały ostatni tydzień miesiąca tzw. Liboria.
Stojąc pod katedrą kręci się w głowie – od wysokości i niekończącego się pionu budowli. W środku rozbrzmiewa głucha cisza i od czasu do czasu otwierają się perspektywiczne metalowe i pełne zdobień drzwi do poszczególnych kaplic. Skarbonka umieszczona przy wejściu, posiada metalowy pogrzebacz do wtykania banknotów jako środek zapobiegający kradzieżom, a na jednej ze ścian znajduje się wyglądający jak ołtarz grobowiec księcia biskupa Dietricha von Fürstenberg, który podobno w ten sposób spożytkował jeszcze za swojego życia pozostający by po nim spadek. Grób jest imponujący, inwestycja więc bardzo udana, choć czy zdanie to podzielili potencjalni spadkobiercy?
Po lewej stronie znajdują się zamknięte na elektroniczny zamek drzwi, których żaden ze zwiedzających raczej nie da rady otworzyć. Drzwi zrobiły jednak dziś wyjątek i uchyliły rąbka swojej tajemnicy – za nimi znajduje się...studnia z wiaderkiem na sznurek i korbkę. Głęboka, skrywająca w swoich nieodgadnionych czeluściach nie tylko nieprzebrane skarby, ale i samego biskupa. Imiennie nieznany książę kościoła zlecił poszukiwania studziennych skarbów, choć oficjalnie powoływał się na obraz maryjny, który miał przynosić szczęście. Jako że studnia była niezdobyta i niejako magiczna, biskup zatrudnił czarnoksiężnika, który ów obraz wydobył. Biskup postawił go na ołtarzu, zastanowił przez chwilę, posłuchał własnej duszy i odkrył w niej zdobywcę, po czym udał się w głąb ziemi, ignorując wszelkie czarnoksięskie odradzania. Zaginęli bezpowrotnie wszyscy – i ciekawy biskup, i pomocny czarnoksiężnik, i maryjny obraz. Studnia przezornie jest zamykana na cztery spusty, zapewne i archeologia nie skusiła się na wszczęcie poszukiwań.
Mijając pawia zaklętego w metal, pewnie tego, który jako orszak towarzyszył uroczystej procesji sprowadzanych relikwii i tak długo wzlatywał nad kościołem, aż wszyscy w nim zniknęli, po czym padł martwy na ziemię, kierujemy kroki na dziedziniec–cmentarz znajdujący się w tylnej części katedry. Oprócz paru grobów i resztek bomby, która jako jedna z wielu niszczyła w czasie nalotów w 1945 roku całą okolicę, znajduje się tutaj słynny, choć tajemniczy i owiany legendami symbol Paderbornu – rzeźba trzech zajęcy z trzema uszami, przy czym każdy z nich ma po dwa. Jako że jego znaczenie jest niejasne, trzeba sobie ten wizerunek zinterpretować samemu, co w tym cichym i nastrojowym miejscu przysparza nie tylko radości, ale przede wszystkim duchowych zawiłości.
O możliwościach tajemniczego otwarcia studziennych drzwi np., czy innych niejednoznacznych informacjach można poczytać
tutaj.