Geoblog.pl    mamaMa    Podróże    Jestem w podróży...choćby tylko w głowie 2015    W drodze
Zwiń mapę
2015
08
sie

W drodze

 
Wyspy Zielonego Przylądka
Wyspy Zielonego Przylądka, Santa Maria
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 7131 km
 
O szóstej rano jest zimno. I ciepło.

Fenomenalny stan atmosferyczny, gdy noc dotyka dnia, gdy księżyc kusi drzemką słońce. Wiatr nieustanny oczyszcza równie nieustannie powietrze, ale ze śmietnikowym chaosem przyziemnym nie daje sobie zbytnio rady.

Szmaragdowe wody w połączeniu ze złocistą bielą drobnego piasku łechcą przyjemnie. Przy drewnianym molu fal nie ma, parę metrów dalej już tak. Jakiś chłopczyk dołącza do spokojnego marszu w kierunku plaży i troszczy się o gości z wielką estymą – a to odplącze zaplątaną w wietrze odzież, a to pomoże pchnąć wózek łatwo grzęznący w sypkim gruncie, a to zaangażuje się przy przenoszeniu ważnych rzeczy typu piłka czy ręcznik. Brata się z każdym, kąpie jak ryba i otula ręcznikiem, który staje się jeszcze bielszy przy jego skórze.

Zupełnie niedaleko starszy jego współplemiennik zabiera do wód oceanu psa na smyczy. Pies wszystkie swoje siły inwestuje w próby zawrócenia do brzegu, ale on, duży, ciemny i młody mężczyzna, trzyma go za obrożę i uczy...nurkowania.
Koszmar jakiś. Raz, drugi, trzeci, pies jest już tylko wdzięczny, że może głowę choćby trzymać nad wodą. Tubylec mówi „sorry”, gdy rozumie pokojowe próby interwencji. Kieruje się w stronę brzegu szczęśliwie zabierając ze sobą psa. Jeszcze jedno zanurzenie w oceanie, odwrót głowy - „sorry” i wniebowzięte zwierze jest w końcu na brzegu.

Po południu zabieramy po plecaku i idziemy do transportowego punktu zbiorczego dla podróżnych. Pusty busik zapełnił się w mgnieniu oka tubylcami i nami, jedno wolne miejsce zajęły plecaki, gdyż trzymanie ich na kolanach nie było możliwe, do momentu, gdy po drodze zamachał jeden pan. Został zabrany, a plecaki znalazły o dziwo swoje inne niesiedzeniowe miejsce.
Pan zabrany był poważny i miał zawieszone przez ramię radyjko, z którego płynęła rzewna kabowerdyjska muzyka. Płynęła głośno i melodyjnie. Kolorowe efekty świetlne włącznie, do tego funkcja latarki. Prezentował z dumą.

Na rondzie busik się nagle zatrzymał, dokładnie w miejscu skrętu w prawo. Przez chwilę stał, aż wysiadł z niego jeden z mężczyzn siedzących koło kierowcy, przebiegł na drugą stronę ronda próbując jednocześnie się do kogoś dodzwonić. Chyba mu się nie udało. Wyraźnie wyczekując przybrał pozę ponaglającą i zdecydowaną, zaangażowaną i zaaferowaną. Poza nim w oddali nie było widać nikogo. Pasażerowie zaczęli wygłaszać uwagi przyjaźnie i z uśmiechem.
Mężczyzna nagle się schylił, złapał za dwie butelki, które najwyraźniej tam stały i przeniósł je pod znak znajdujący się na drugiej stronie ulicy. Zamachał, wrócił, wsiadając powiedział „obrigado”, a busik ruszył w dalszą drogę. Na szczęście grała muzyka.

Nasz przystanek znajdował się zwyczajnie na poboczu, naprzeciwko lotniska, które opustoszałe cieszyło się z każdego przybysza. Pusta hala, znudzeni pracownicy, pozamykane sklepiki. Check-in sprawny, płynne mydła czy tonik, a nawet nożyczki w bagażu podręcznym nie stanowiły problemu, elektryczna szczoteczka do zębów bez nasadki już tak. Kontroler trzymał to podłużne urządzenie w dłoni i próbował odgadnąć jego przeznaczenie, jak i wcisnąć zielone kółko, co mu się, na szczęście, nie udało. z niejasnych powodów.

Samolocik szybko zapełnił się pasażerami i wystartował w krótki trochę ponad półgodzinny lot na wyspę Santiago. Po drodze zdążono rozlać do plastikowych kubków wodę bez gazu na życzenie.

Na lotnisku docelowym informacja wprawdzie istniała, ale na jej pracownika próżno było czekać. Wyruszyliśmy więc na poszukiwania autobusu. Wyprawa krótka, w przeciwną stronę niż stojące taksówki, bezskuteczna, gdyż oprócz parkingów nie zobaczyliśmy nic więcej (przystanek jednak dalej i wyżej istnieje). Jedna z taksówek nagle się zatrzymała, a młody taksówkarz zaczął machać w naszą stronę, jednocześnie cofając się do tyłu. Lekko zdezorientowani szliśmy, a on wciąż cofał. Po chwili, gdy jednak się zatrzymał i wysiadł, dochodząc do niego spostrzegliśmy wyłaniającą się na zakręcie, z którego i my tutaj doszliśmy, policjantkę. Powolnym, znudzonym, ale zdecydowanym krokiem szła w stronę taksówkarza, który podając nam rękę przepraszał cicho. O niezabieranie pasażerów poza kolejnością dbają tutaj wszyscy i donoszą, jak tylko widzą nieprawidłowości. Trzeba iść do przodu i grzecznie wsiąść do pierwszej. Na fanaberie i kaprys wyboru nie ma tutaj miejsca. Za 100 eskudo dojeżdżamy do Plato do hotelu Santa Maria. Przed wejściem grzmi muzyka podkręcana i nadawana przez roztańczonego DJ-a.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (4)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (4)
DODAJ KOMENTARZ
BPE
BPE - 2015-11-07 12:47
Obrigado ? czy to też była kolonie portugalska ?
 
mamaMa
mamaMa - 2015-11-10 08:38
Tak, tak, wyspy odkryte przez Portugalczykow, lata cale wykorzystywane i porzucone przez 40-toma laty:-)
 
danach
danach - 2015-11-11 10:43
Ciekawa jestem kolejnej wyspy ...
 
vlak
vlak - 2015-11-16 21:53
Świetne zdjęcie pana z radiem. Współpasażerowie w podróży to zawsze ciekawe fragmenty relacji.
 
 
mamaMa
Anna M
zwiedziła 19% świata (38 państw)
Zasoby: 1450 wpisów1450 5629 komentarzy5629 23026 zdjęć23026 1 plik multimedialny1