W niemożliwie nic nieznaczącym miejscu wybudowano pałac w Glorup, miejscu ustronnym i zacisznym, jakby człowiek chciał się tylko za drzewem schować i odpędzić sny niepokojące, jak i obrazy duszy spokój zakłócające. Bez wskazówek współczesnych map trafić tutaj można by było zapewne tylko przez przypadek i to jaki!
Sam Jardin, francuski architekt klasycyzmu, tworzył swoje duńskie dzieło w latach 1763-65 na terenach już pięknem dostojnych domostw dotkniętych. Od XV wieku osiadła rodzina Vallendorffów posiadała budynek dwupiętrowy, czteroskrzydłowy z tylomaż wieżami i fosą wokół, ale to Adam Gottlob Moltke hojnym gestem wygranym na loterii finansowym szczęściu zlecił wybudowanie barokowego cuda. Moltke był dworzaninem i dyplomatą na dworze Fryderyka XV, który chwalił się nierozsądnie mocą powoływania i odwoływania ministrów według własnego widzimisię, spłodził 15 dzieci i stracił swoją wszechwładną pozycję wraz ze śmiercią króla 14 stycznia 1766 roku. Szybko wyszły defraudacje polityka, który tym samym musiał zrzec się swoich urzędów. Zanim jednak do tego doszło wygrał szczęśliwie na loterii 60 000 talarów i dorzucając do tego drugie tyle z posagu żony zakupił pałac w Glorup, jak i znajdujący się niedaleko zameczek w Rygaad.
Posiadłość rozkwitła i to w dosłownym tego słowa znaczeniu – Moltke nie tylko zmodernizował budynek, założył jeszcze angielski park, przestronny, z alejami drzew, figurami greckich i rzymskich bogów, co roku sadzono 100 000 roślin, które hodowano w szklarniach. Dziś można podziwiać tamten rozmach, francuski barok złączony z angielsko-chińskim parkiem krajobrazowym, który, jak się okazuje, jest pierwszym romantyczny kompleksem ogrodowym Danii. Park jest dostępny dla publiczności, choć tu i ówdzie można spotkać tablice zakazujące wstępu. Szeroka aleja prowadząca do pałacowego wjazdu ukazuje najpierw kaplicę w stylu neogotyckim, która stanowi estetyczny kontrast do domostwa. Kontrast nieoczekiwany, ale piękny. Potem już same przyjemności – wysepka z fontanną, którą się podziwia mając u stóp zieleń wypielęgnowaną, wystrzyżoną, a jednocześnie jakby sobie samej pozostawioną, co daje niepowtarzalny charakter dziewiczości, z oddali wyłaniające się postaci jędrnych mitologicznych bogów, jakby płyta nagrobna, do której prowadzi romantyczna kładka, okazująca się być kamieniem z francuskim napisem:”nagość tej płyty bez epitafium porusza dusze wrażliwe i opowiada wszystko, co jest do opowiedzenia” i niesamowita różnorodność roślinności, która wprawia w ekstazę, jeśli tylko ma się na nią wystarczającą ilość czasu. A w związku z tym, że jest początek maja i piękne, ku zachodowi się chylące słońce – jest jak w bezgranicznie miękkiej, koronkowej, acz przytulnej kołderce, na którą pada intymny blask przyjemnie rozgrzewających, lekko się tlących, płomieni.
Pobliski Rygaad prezentuje się równie ciekawie, ale raczej bajkowo – malutki budynek tchnie dostojnością i przypomina wszelkie w dzieciństwie przeczytane bajki. Mała alejka rozpłomieniona czerwonym listowiem aż korci do zajrzenia na dziedziniec, choć tutaj wstęp jest kategorycznie zabroniony z ukłonem w stronę mieszkańców. Po drugiej stronie budynku woda, po której dostojnie, lekko i z gracja pływa biały łabędź – sielanka w duńskim wydaniu.