Uciekał jako antyfaszysta przez różne kraje zanim dotarł tutaj. Praga, Wiedeń, Zurych, Paryż, aż w końcu z żoną, dwójką dzieci i sekretarką zawitał na Fionię – można by powiedzieć, że na plażę.
Bertolt Brecht zakupił wiejską chałupę z pokrytym strzechą dachem za 7 000 koron i zatrzymał się w nim na sześć spokojnych lat. Miał wreszcie swoją pracownię, największy pokój w domu, żona i dzieci spali albo w małym pokoju, albo w kuchni, wstawał o poranku i pisał sam, w południe ucinał sobie drzemkę, by później wracać do pracy, tym razem jednak zawsze w jakimś towarzystwie, które wieczorową porą odgrywało szczególną rolę. Udało mu się też pielęgnować swoje pasje – kobiety i samochody, kochanka Ruth Berlau (aktorka duńska) musiała dzielić czas z prawowitą żoną, a kierowcy duńskich ulic drżeć, gdy pisarz starym fordem jeździł po okolicy szybko i bez specjalnej ostrożności. Nie interesował się krajem go goszczącym. Mawiał „duńska-Syberia”, naturę raczej ignorował, podobnie jak sąsiadów, od których odwracał głowę. Nie uczył się duńskiego wysługując znajomymi, którzy załatwiali za niego urzędowe sprawy. Pisał, tutaj powstały jego słynne dramaty „Matka Courage i jej dzieci” czy „Życie Galileusza”, ale i tom poezji „Wiersze svendborskie”, podróżował też, bywając w Moskwie, Paryżu, Londynie czy Ameryce Północnej.
Dziewiczą przystań opuścił ze strachu przed wojną 22 kwietnia 1939 roku i wyjechał do Szwecji. Jego samotny dom interesował po wojnie głównie socjalistyczne rządy DDR, które w kooperacji z miastem Svendborg, od 1981 roku oficjalnym właścicielem, chciało utworzyć tutaj muzeum. Projekt z racji historycznego zwrotu nie doczekał się realizacji, ale od 1996 roku można chałupkę wynająć na miesiąc opłacając 200 euro za tydzień pobytu. Jest tylko jeden mały wymóg – trzeba żyć tutaj kreatywnie i w kooperacji z miejscowymi naukowymi bądź literackimi instytucjami pozostawić po sobie trwały, najlepiej pisemny, ślad pobytu. Krótko mówiąc – trzeba być artystą-literatem.