Nie pyta, czy może i czy pasuje, wdziera się w dziesięciolecia wspólnego życia, w sprawy, które mają wspólny mianownik, w marzenia, które mają wspólną nazwę, w uczucie, które się narodziło i rozkwitało, jak dorodne drzewo zdające się mieć nawet tysiącletnią trwałość. Koniec świata jest jego początkiem, inne języki wspólnym odkrywaniem, a własne dzieci tęsknotą za ich losów śledzeniem i dopingowaniem młodzieńczej zamaszystości. Wiarą jest spełnienie na poddaszu wspólnie wyremontowanego i urządzonego domu, w którym od wielu lat wierzyło się w trwałość ludzkiego istnienia. Chyba nikt tak do końca nie pojmuje, że ten moment może nadejść. A gdy już jest to zastaje brak wiary i rozpacz połączoną z ucieczką w przestrzeń, w której zapewne szuka się kogoś, kogo się przez tyle lat kochało.
Steen pozwala się fotografować oprowadzając po swojej nadmorskiej posiadłości i opowiada o rewolucyjnych poglądach, które stanęły na drodze wykonywania zawodu nauczyciela. Został za to pracownikiem socjalnym oraz rodziną zastępczą, by zakupić w latach 80-tych minionego wieku to stare gospodarstwo, które służyło jemu i jego niemieckiej żonie za wymarzony dom. Wspólna ławeczka pod śnieżnie kwitnącą czereśnią w zieleni wiosny właśnie się narodzinami pyszniącej, dwa lwy, które reprezentują znaki ich zodiaku, z którego Steen jest najwyraźniej dumny i pocztówkowy obrus wydziergany przez umierającą żonę, gdy kończył się ich wspólny czas. Kartki bożonarodzeniowe połączone czerwoną grubą nicią, przeszywającą odręcznie pisane życzenia wszystkiego najlepszego i zdrowia, które się albo odłączyło od ręcznie plecionej roboty, albo zostało niechcący śmiertelnie tknięte szpicem zdradzieckiej igły losu.
Gdy odeszła, jak zapowiedzieli lekarze, Steen wyjechał, porzucił dom i okolice, by cierpieć wśród ludzi, by ocierać się o obcych nie mających o jego losie pojęcia, ale i blisko czwórki wspólnych dzieci. Gdy pojawiła się ona, nakazana przez umierającą, „ona wiedziała, że ja nie mogę, nie umiem sam” usłyszał zbawienne słowa o powrocie tutaj, do kątów, które znały tylko ich dwoje. Ona stoi za nim i niknie na tle tej opowieści, pogodzona z rolą cichej wróżki trzymającej go przy dobrym i spokojnym życiu. Steen promienieje mówiąc o niej...i niech te ostatnie słowa pozostaną dla Was tajemnicą – o niej, odeszłej żonie, czy o niej, tutaj z nim właśnie przebywającej...
Pomimo zgody na opublikowanie Jego zdjęcia – nie zrobię tego. Lwy, ławeczka i ten obrus wyrażą więcej i mocniej ten wciąż istniejący, choć po części obumarły, świat.