Nie rozumiejąc ani jednego słowa węgierskiej opowieści o ponad stuletnich maszynach, procesie i inspiracji mogłabym słuchać bez końca. Wyraźny profesjonalizm, niekończące się zaangażowanie i pasja, która wypływa z każdego skrawka wyprodukowanego materiału. On tym żyje, otwiera bramę swojego warsztatu, pochłaniany od razu w wyjątkowy świat nie ogląda się na gości wciągając ich jednocześnie magicznie w otchłań koloru indygo i tradycyjnych drukowanych wzorów.
Miklós pracuje na starych, niemieckich maszynach, które troskliwie pielęgnowane dają z siebie wciąż to, co najlepsze. Warsztat i maszyny są tradycją rodzinną, choć następcy dziś, niestety, nie widać.
Miklós wciąż dotyka swoich materiałów i robi to w sposób niebywale intymny. Jakby był z nimi sam, zatopiony w ich strukturę i pozorną szorstkość. Poruszony głębią tego niesamowitego koloru, z którym obcuje całe swoje życie.
Warsztat tchnie starą duszą, a on sam, choć już naznaczony latami, tchnie młodością, ciekawością i tęsknotą za nowym.
Na koniec zaprasza w progi swojego domu, gdzie znajduje się mały sklepik i...znika. Jeśli naprawdę chce się coś kupić trzeba cierpliwie czekać na żonę, która z lekkim uśmiechem bezgranicznej wyrozumiałości usprawiedliwia męża krótkim słowem – internet.
Jego produkt, czy to w formie obrusu, koszuli, czy serwetki spotykamy licznie w całej okolicy. A w szczególne rodzinnie ważne dni sycimy oczy i kolorem i wzorem bieżnika, który z radością nabyliśmy. Zawsze widzę Jego dłonie na nim i uśmiecham do sensu życia, który nieoczekiwanie jest w tym skrawku materiału zawarty:-)