Nie było nigdy wystarczająco dużo czasu, by nasycić pokrewne dusze sednem wyjątkowej obecności. Bywało jednak tego czasu zbyt wiele, by zatonąć we mgle zapomnienia.
A jednak - „rozwodu nigdy nie będzie” i jakiś niesłychany dialog dusz tętni szczególnie w tych długich chwilach, w których nie widać, ani nie słychać wspólnej obecności.
Były noce nieprzespane, były wyprawy nieprzemyślane, były rozmowy niekontrolowane i wspólny trochę szpanu pozą pocałunek. Odkrycia niesłychane co sekundę, „gwałty” przez ucho i śmiechy za ladą, na której albo ziółka, albo piwko w wersji roboczej. Szukanie wspomnień, zagłuszanie bólów, czarowanie wiary istoty. Inspiracja i gniew, który nigdy jakoś nie miał racji bytu. Wspólny lęk, a raczej obawa i niezłomna wiara w uczucie, które bywa tylko i wyłącznie w sercu dobrego człowieka.
Dałaś mi miłość, której się nie spotyka, czas, który się nigdy nie zamyka i otwarcie na pojęcia niewiarygodnie nietrwałe.
Dałam Ci morze i góry, wypchnęłam w świat, który wciąż trwożnie oswajasz drżącym i gołębim sercem.
Zdrady nie będzie, nie ma jej definicji w tym trochę niechcący koronkowo powstałym tworze naszej przyjaźni.
Jest bezkres pamięci i radość oczekiwania. Wspólna chwila, na którą warto w nurcie życia czekać. Obietnica kuracyjnej starości, corocznej kilkudniowej przyjemności i nieoczekiwanie wspólne rodzinne świętowania, gdyż czasem rodzinę się nabywa z całym dobrodziejstwem inwentarza.
I wieczność, której nie trzeba sobie bez Twojej obecności wyobrażać. Zapracuj na niebo, spełnij obietnicę grobowej modlitwy i bądź zawsze za zakrętem – nie zawiedź niepokładanych niepotrzebnie nadziei – żadnej z nas nie trzeba tego dwa razy powtarzać.
Ja wiem i Ty wiesz.