Wolne od pracy życie mieszkańców Lipska to głównie czytanie, choć ukrytą namiętnością okazuje się być … woda. Lipsk szczyci się dziś, z onieśmieleniem i jakby lekkim zażenowaniem, mianem miasta wodnego. Można tutaj wybrać się na wycieczkę kanałami i rzekami, dopłynąć prawie do samego centrum i zobaczyć po drodze nie tylko wiele malowniczych miejsc, ale również zapoznać się z budownictwem z początków gospodarczego rozkwitu miasta, willami jego nobliwych i bogatych osobistości, jak również obejrzeć reklamę proszku środka piorącego z lat 20-tych minionego wieku.
Ruch na kanałach jest duży z porywami do natężonego. Rozbawione podlotki, przaśni emeryci i muskularni młodzieńcy, dzieci, psy oraz kochankowie, wszyscy zdają się być dzisiaj, w sobotę po południu na wodzie. Najweselej jest na skrzyżowaniach, gdy mało doświadczeni próbują nadać pożądany kurs swoim wodnym rumakom, co często kończy się dramatycznym chrzęstom wydawanym przez ocierający się o betonowy brzeg bądź niestety metal innych łodzi nieokiełznany sprzęt. Wzrok owych kierujących z reguły unika kontaktu z kimkolwiek, nawet dobrodusznie się podśmiewającymi.
Oprócz atrakcji towarzyskich można podziwiać wspomnianą wyżej architekturę – z ogromnych byłych fabryk i różnorakich zakładów, w których u zarania lipskiej świetności pracowali w pocie czoła robotnicy, by móc kupić chleb, dziś domy starców, restauracje i prywatne apartamenty za horrendalne ceny, o których pomarzyłby niejeden wioślarz, gdyby tylko nie był zajęty utrzymywaniem równowagi – swojej i łódki.
Przepływa się pod bardzo niskimi, do głowoskłonu, jak i smukle wysokimi mostami, można nawet napotkać najprawdziwszą wenecką gondolę, ba, nawet ją wynająć, z najprawdziwszym gondolierem, który być może zanuci romantyczną piosnkę i wprowadzi w stan błogiego ukojenia. Dla pewności istnieją dwie skrzynki, zwisające wdzięcznie z okna, z których jedna zaopatrzona jest w złocisty napój o uskrzydlającym charakterze, a druga przyjmuje pustych butelek nadmiar. Gdzieś pomiędzy umieszczona jest skromnie sakiewka.
Z przewodnikiem w ręce dopływamy do willy Baedekerów – zbudowana w latach 1874/1875 na życzenie Fritza Baedekera, gdyż trzy lata wcześniej właśnie tutaj przeniosła swoją firmę – wydawnictwo przewodników – jego zacna rodzina. Po II wojnie światowej firma uciekła do Niemiec Zachodnich, a w willi zagościło schronisko, pod którego użytkowanie usunięto wszelkie zbędne sztukaterie i inne zdobienia. Dziś podobno wróciła do starego w nowym wydaniu. A przewodniki Baedekera – wciąż wiarygodne.
Po drodze napotykamy grecką restaurację na punickiej łodzi, weselicho utrwalane na ustawianych fotografiach, goście z rozpędu pozują i przygodnym przepływającym, by dopłynąć prawie do samego miasta, czyli szumnie nazywanego portem miejsca, które kończy się zaporą.
Niespodzianką ta przejażdżka była dużą. Plusk wody ma właściwości kojące, widoki zachwycają i zaskakują, a nieoczywistość tego wodnego faktu, o którym się raczej milczy niż mówi, zaskoczyła nas na wiele długich chwil, które spędzamy na trawie przy lokalu gastronomicznym, w którym posilają się obserwatorzy końskich galopów na pobliskim torze wyścigowym.
Lipsk wodnych kipieli i senności tataraku.