Było późne październikowe popołudnie, gdy wsiadł w samochód i ruszył nowo wybudowaną autostradą, by zobaczyć urodzinowy prezent. Zmęczony dniem, zamieszaniem, niezliczonymi życzeniami, ludźmi dotarł do miejsca znużony, ale od razu się nim zachwycił: ”Co za idylla! Tak romantycznie i cicho. Jestem cały szczęśliwy”. Założył osobny dziennik tylko dla notatek stąd z mottem: „Odpoczynek to przygotowywanie się do nowych wyzwań”. Jego pobyty wydłużały się od parogodzinnych do parodniowych, tutaj w samotności filozofował, rozmyślał, planował, pisał przemówienia i pamflety, oddawał się melancholii - „tutaj jestem człowiekiem, tutaj mogę nim być! Las pachnie, zimno aż brzęczy. Siedzę i czytam, piszę, muzykuję, leniuchuję”.
Po lekturze książki na temat romansów Napoleona zapisał, że nawet wielcy mężczyźni w tym względzie bywają...śmiertelnikami.
Miało ich, kobiet spragnionych sukcesu, ale i przez niego pożądanych, być wiele.
Dla Czeszki Lidy Baarovej chciał zostawić rodzinę, posadę, a nawet kraj, któremu służył. Posiadłość nad jeziorem stała się scenerią dla tragicznego romansu. 17 lat od niego młodsza miała drżeć o swoją karierę, a on przy muzyce i kominku wyznawał jej uczucie, którego zaznawał po raz pierwszy. Pokazywał ją światu, zabierał do teatru, opery, a gdy odkrył się przed żoną z zamiarem odejścia – romans został zakończony odgórnie wydanym poleceniem, który z bólem serca wykonał. Przez trzy miesiące się tutaj nie pojawił. Założył nowy dziennik, tym razem z mottem „Tylko cierpienie czyni nas dojrzałym”.
Pocieszał się nagminnie, choć z różnym powodzeniem. Nową gwiazdkę filmową Anneliese Uhlig zaprosił na przejażdżkę łodzią w towarzystwie filmowego dziennikarza włoskiego Vittoria Mussoliniego. Spodobała mu się na tyle, że przywiózł ją tutaj pewnego wrześniowego wieczora, by zamknąć sam na sam w sali kominkowej. Widziała błyszczące w księżycowej poświacie jezioro i podobno szybko opuściła te niechciane i niepożądane przez nią progi. Nie zrobiła kariery, zerwano z nią filmowe umowy, nie proponowano nowych ról, wyjechała do Włoch.
Postanowił zająć się przebudową posiadłości, 30 pokoi prywatnych, 40 służbowych, 60 telefonów, sala kinowa i przewoźne radio. Okna wychodzące na jezioro można było spuścić w dół systemem, który był innowacyjny. Szczelne ogrodzenie pilnowała straż, która nie przepuszczała nawet myszy – mieszkał tutaj drugi człowiek nazistowskiego państwa Józef Goebbels. To jemu miasto Berlin 29 października 1936 roku podarowało na 39 urodziny ten teren, bez aktu darowizny miał prawo do niego aż do śmierci.
I właśnie to miasto jest jego właścicielem do dziś. Gdy kupowało w latach 20-tych minionego stulecia od zubożałego arystokraty jego posiadłość nie zdawało sobie sprawy, że ten akt będzie je prześladował jeszcze sto lat później.
Po wojnie powstała tutaj wyższa szkoła Wolnej Młodzieży Niemieckiej (FDJ), gdzie w zawiłościach marksizmu i leninizmu kształciło się 500 studentów z całego otwartego na tę ideologię świata. Sam Erich Honecker był wykładowcą. Dwa totalitarne systemy otarły się o siebie na tym idyllicznym i ochroną objętym terenie. Cały uczelniany kompleks powstał w latach 50-tych XX wieku w lepkim wydaniu socjalistycznej architektury, który, jak na miejsce opuszczone, zadziwiająco świeżo prezentuje się po dziś dzień. Być może ogromna troska obecnego właściciela, który, według własnych danych, wydaje rocznie około 150 000 euro na opiekę i utrzymanie, ma na to pozytywny wpływ. Trochę paradoksalnie, gdyż budynki tak naprawdę marnieją. Od 2000 roku nie działo się tutaj nic poza próbami sprzedaży terenu, od którego to pomysłu po przykrych doświadczeniach odstąpiono. Zaoferowany towar próbowały kupić podstawiane przez neonazistów tzw. słupy. W związku z tym, że według niemieckiego prawa charakter użytkowania można określić tylko na 10 lat po sprzedaży, Berlin wycofał się z tego pomysłu. Miejsca ożywionego kultu bohatera początku tego wpisu nie może sobie zafundować. Trauma tamtych lat zbyt jest żywa, a odpowiedzialność zbyt oczywista, nawet jeśli ponosi się za to spore finansowe koszta. Podobno znalazł się inwestor, grupa artystów i miłośników Bogensee, jak nazywa się jezioro i potocznie ten teren, chce wynająć budynki i urządzić centrum kulturalne i kształceniowe. Na poczet tego wczoraj otwarto podwoje i zaproszono na teatralne spektakle i koncerty. Dziś nie pozostało po tym śladów, tylko grupka ludzi, którzy mają na tę umowę ogromy apetyt, dyskutuje przenosząc długie rury, a nasi rodacy zdali się już zostać zatrudnieni do prac remontowych. Sympatyczny strażnik zamykając drzwi popycha nas do środka mówiąc, że gdybyśmy przyszli minutę później to drzwi były by już zamknięte. Nie pozwala tylko robić zdjęć.
To niewiarygodne – ogromny kompleks budynków, w których rozbrzmiewało echo komunistycznego nawoływania do posłuszeństwa jedynej, mającej zawsze rację, partii i mała przy tym willa, w której takich samych gabarytów człowiek planował rasowe czystki i unicestwienie milionów ludzi kochając się przy tym namiętnie w aktorkach – nieoczekiwanie starły się ze sobą i ze światem i odeszły niepyszne jako koszmary do mrocznej historii dziejów tego globu. A my stoimy trochę bezradni w lesie, nad jeziorem, z rozniebieszczonym nad nami niebem i rozśpiewanym ptactwem, z sarną, poziomkami i brązowymi grzybami, z ognistym głogiem i całą tą wiedzą, której nijak nie da się z tym widokiem pojednać.