Gospodarz się postarał i zakręciło się w głowie, bo co jak co, ale pijaństwo w tych okolicach można uprawiać.
Od 9-tej czynna jest pobliska winna piwnica, która reklamuje się zamaszyście po polsku. Podobno to nas jest teraz najwięcej w tych okolicach. Gdy wczoraj przyszła do nas kobieta z białym pieskiem na smyczy, zaniepokoił mnie jej nadmiernie uprzejmy głos i do bólu słodki ton. Dziś uważam jego melodię za niebiańską i jestem przekonana, że albo powinna być spikerką radiową, albo udzielać zbiorowych hipnoz w państwowej telewizji. Jej mąż, który szczyci się doskonałą znajomością języka polskiego nabytą w czasach pierwszych młodzieńczych miłości, a tym samym zwiększonego popędu do obopólnego porozumienia, ominął nas szerokim łukiem i zaszczycił zawodową nieobecnością. Wczoraj bym może żałowała, dziś oddaję się kojącemu brzmieniu każdego słowa wypływającego melodyjnie z ust uroczej właścicielki.
A jak smakuje genialnie piwnicznym chłodem wino ich produkcji! Piwnica taka, jak trzeba, zapleśniała czyli odpowiednio wilgotna, z malowniczymi rządkami błyszczących w świetle rubinem i winogronową głębią trunków. Jeden z nich otrzymał nagrodę w Łańcucie i kosztuje 8 000 tys. forintów. Niebo w gębie, a słodycz niczym nie związana z prostym jednak smakiem taniego cukru. Słodycz z winogron wyrosłych na tej żyznej ziemi, dotknięta tutejszym słońcem i sfermentowana przez pleśniowego grzyba, który pod koniec października bierze się do przyzwoitej pracy. Resztę podkreśla ziemisty chłód, przy którym każda lodówka zwyczajnie wypada z gry.