Już zawsze będę wierzyła, że załamała się przestrzeń i na krótką, a jak nieoczekiwaną chwilę, przenieśliśmy się w swawolne i gustem grzeszące lata 80-te (bardzo zresztą przeze mnie lubiane). Mężczyzna z brzuszkiem, z torebeczką przez ów brzuszek przepasioną, w sandałach, skąpych, opiętych slipkach, w wieku niemłodym, przechodzący przez ulicę do hotelu E*Stella z pozbawionych fantazji czasów socjalizmu !
W Egerze leje się wino od rana, pogłos nocnych śpiewów i szelest zmęczonych ciał rozciąga się słabym echem po jego już południowym słońcem rozgrzanych uliczkach. Na głównym placu Dobó István tér tylko dzieci pełne energii pluszczą się ze słyszalną rozkoszą w nowoczesnej fontannie. Reszta próbuje się dostosować do wartkiego nurtu nowego dnia.
Biblioteka w Lyzeum przyjmuje nas około godziny 13-tej jako pierwszych tego dnia gości. Trudno w to uwierzyć i jednocześnie wiadomość ta napawa smutkiem – taki skarb samotny... Sala ze zbiorem tysięcy drogocennych tomów pachnie cudownie wiedzą i bibliotekarską doskonałością. Miała być zarzewiem uniwersytetu, a została monumentalnym śladem o marzeniu biskupa Károla Eszterházy, który zlecił budowę tego przybytku, co też uczyniono w latach 1765-85. Sala biblioteczna sprawia wrażenie wysokiej, forma kopuły jest doskonałą i fascynującą iluzją, choć sufit ma zaledwie 80 cm wysokości. Wszystko za sprawą fresków Johanna Lukasa Krackera i Józefa Zacha, którzy to złudzenie doskonale uchwycili, piękne i alegoryczne przyciągają wzrok mistrzowskimi ruchami pędzla. Niestety, nie można
fotografować.
Mijając wypełnione po brzegi baseny miejskie znajdujące się w sąsiedztwie Érsekkert opuszczamy piękny Eger. Zachwycił doskonałą aranżacją stylów, jak i do tej pory tutaj najlepiej smakującą kuchnią, serwowaną przez rozumiejących swój zawód kelnerów. Miasto, w którym koniecznie należy zatrzymać się na dłużej niż dwa dni.