176 lat działalności i ponad 120 milionów ton węgla – a za tym przedsiębiorczość założyciela, tysiące pracowników, zalanie na rok, zmiany nazwy, rozrost, przynależność do nazistowskiego koncernu, prężność, pot czoła i pył w kurczących się płucach, order, familoki i wpisany w Katowice szyb.
Ignacy Ferdinand von Beym nie tylko zainicjował w 1822 roku powstanie kopalni, ale i przyczynił do jej nazwy „Ferdynand”, pod którą istniała do roku 1936, kiedy przemianowano ją na „Katowice”. Ignacy był emerytowanym rotmistrzem, a kopalnię otworzył na gruncie hrabiego Stanisława Mieroszewskiego, byłego posła na Sejm Czteroletni. Zatwierdzona przez władze w Berlinie działała do zalania w 1875 roku, by po rocznej przerwie wrócić do przerwanej i pracy i koniecznej modernizacji. Rozrastała się obszarowo, zatrudniała kobiety w czasie I wojny światowej, prawie wysadzona w powietrze w czasie II wojny już 30 stycznia 1945 roku wysłała do Warszawy pierwszy pociąg z węglem. A w 1973 roku otrzymała order Sztandaru Pracy za zasługi w rozwoju polskiego górnictwa i gospodarki narodowej. Kopalnia i order. Piękne połączenie. Zlikwidowano jej węglowy i robotniczy rytm w 1999 roku. Niewyobrażalne przestało buchać parą, zanieczyszczać powietrze i utrzymywać setki górniczych rodzin. Zatrzymał się szyb i ucichł huk metalowych sprzętów.
Kopalnia Katowice zamarła. Na zasłużoną emeryturę odszedł Skarbek, być może biesiaduje z duszami zmarłych pod ziemią górników, być może jednak przygląda się ze zdziwieniem nowemu towarzystwu zaglądającemu do kopalni, która po paru latach niebytu odrodziła się jako siedziba Muzeum Śląskiego i od czerwca 2015 gości restauracją, galerią i piękną wystawą o dziejach tych ziem. Być może Skarbek grasuje po jej poziomach jako pająk i cieszy się, że nie ma przed czym ostrzegać gawiedzi. I podziwia fantastyczny pomysł i jego realizację, gdyż Muzeum Śląskie jest zachwycające i porywające. Warto spędzić tutaj parę godzin podziwiając obrazy Wyspiańskiego, Malczewskiego, Grottgera, Chełmońskiego, prace Kantora i Hasiora, odbicia instalacji Dani Karavan, sztukę nieprofesjonalną i sakralną i pięknie, pomysłowo przedstawioną historię Górnego Śląska.
A na górze, na powierzchni przemykają panny młode w śnieżnych sukniach i robią sobie zdjęcia z dorodnymi mężczyznami wśród nowoczesnych szklanych i starych zniszczonych budynków, kelnerki w kawiarence noszą pająki (Skarbek!!!) we włosach, Spodek jak na dłoni z wieży szybowej widoczny, jak i całe Katowice otulone późnopaździernikowym niespokojnym niebem, które słońce próbuje ujarzmić marnie promieniując na szarpany wiatrem teren starej kopalni. Tutaj koniecznie trzeba bywać!
Brawo Katowice!