W krypcie pod kościołem dociera w absolutnej ciszy i przy bladym świetle świecy zapalonej dla św. Marcina całe znaczenie tego duchowego miejsca. Węgierskie państwo chrześcijańskie tutaj zapuściło korzenie i tutaj wypuściło pierwsze pąki, oplatając później z biegiem czasu i rozwojem historii swoje gałęzie nie tylko o dusze wiernych, ale i o polityczne stanowiska i wpływy. Królowie i książęta walczyli i dbali o zachowanie tego ważnego i strategicznie doskonale położonego miejsca.
Rok 996 to czas założenia na szczycie świętej Góry Panonii klasztoru, czyli pierwszej węgierskiej wspólnoty zakonnej, a rok 1055 to manuskrypt ze zdaniem po węgiersku, najstarszy zachowany i tutaj się, w niewyobrażalnie bogatej bibliotece, znajdujący.
Fakty, w obliczu których Węgrzy czują zapewne pokorę i dumę, stąpając po śladach niezliczonych mnichów i chłonąc uduchowioną atmosferę rozmodlonych i rozpolitykowanych grubych, starych murów. Bracia Benedyktyni żyją tutaj do dziś, do dziś modlą się i pracują, przekazują wiedzę następnym pokoleniom, ale nie decydują o losach swojego kraju, jak dawniej, bądź nie wpływają gościnnymi progami na jego losy. Dwa razy opuszczali klasztor wbrew swojej i kościoła woli - w latach 1585-1639, gdy państwo węgierskie zajęli Turcy i w latach 1786-1802, gdy Europę zalała fala sekularyzacji.
Mroczność i chłód wyniosłego wnętrza kościoła ze wspomnianą kryptą, piękne rzeźby, obrazy, wyjątkowa brama, symbole, które wszędzie, na każdym kroku i przy każdym spojrzeniu przenoszą gościa w jakiś magiczny i nieosiągalny świat czynią tę wizytę wyjątkowo dostojną. I kontrastuje ta surowość pełna niespodzianek i znaczeń z freskową, zapełnioną ponad 400 000 tysiącami woluminami i manuskryptami, biblioteką, która jest niemalże radosna, w dodatku podkreślają to pozytywne uczucie sielankowe widoki z okna. Klasztor od zewnątrz jest jasny i sprawia wrażenie nowego, jakby dopiero co powstał, jakby nie było za nim tej całej polityczno-religijno-walecznej przeszłości. Jakby święty Marcin dopiero co się w jego pobliżu narodził, podobnie jak i przyszły biedak, który zziębnięty przyjmie kawał płaszcza od litościwego żołnierza.
W przyklasztornym sklepiku można zaopatrzyć się w wybory zakonników i zapewniam, że lawendowy syrop smakuje wybornie, a ziołowa nalewka rozgrzewa doskonale zapewne podług myśli i nadziei dobrego świętego.