Haydn był lojalnym w stosunku do swojej orkiestry kapelmistrzem. Po pracowitym lecie, spędzonym na dworze pałacu Esterháza, należącym do kochającego zbytek Mikołaja I Esterhazego, muzycy stęsknieni za rodzinami, dla których wprawdzie zarabiali niezłe pieniądze, ale które przez cały muzyczny sezon nie mogli zobaczyć, oczekiwali jesienią 1772 roku szybkiego powrotu do Eisenstadt. Mikołaj jednak przeciągał wyjazd dworu rozkoszując się złotem, smakiem, spokojem i doskonałym wykonaniem oper i wszelkich symfonii. Haydn był jedynym ratunkiem dla przerażonej widmem nadciągającej zimy na okolicznych bagnach orkiestry.
Kompozytor wpadł na doskonały, acz subtelny pomysł. „Symfonia pożegnalna” miała być taką w dosłownym tego słowa znaczeniu, a muzycy w dobitny sposób mieli pożegnać sezon przed pracodawcą. Gdy Mikołaj w świetle świec słuchał w ekstazie doskonałego brzmienia utworu Haydna, muzycy po kolei opuszczali salę – gasząc świece, składając nuty i zabierając ze sobą instrumenty. Plan się powiódł, książę zrozumiał aluzję.
Cała rzecz działa się w węgierskim Wersalu, czyli pałacu Esterháza, gdzie Haydn przez prawie 30 lat służył magnackiej rodzinie Esterházy, rozwijając swój doskonały muzyczny talent. To właśnie Mikołaj I, często nazywany „kochającym zbytek”, stworzył idealne warunki do tego rozwoju – w pałacu założono operę, a nawet teatr, orkiestra składała się z utalentowanych muzyków, którzy mieli dostęp do najlepszych instrumentów. Kulturalne potrzeby księcia miały ogromny wpływ na rozkwit sztuki na arystokratycznych dworach. Mikołaj był pełen marzeń i idei, które w letniej rezydencji realizował – czy to kolekcjonując wspaniałe obrazy, porcelanę i tkaniny, czy urządzając niezapomniane przyjęcia, jak to w lecie 1773 roku, gdy swojego gościa, cesarzową Marię Teresę, zaskoczył wjazdem do pałacu na zimowych saniach aleją wysypaną tonami soli, czy inwestując we wspomnianych muzyków, co zaowocowało niejednym wyjątkowym, słuchanym po dziś dzień w salach koncertowych całego świata, dziełem. Jak łatwo się domyśleć spadkobierca Mikołaja nie był zaskoczony spadkiem w postaci długów w wysokości 3,8 milionów guldenów. Nic to, pałac zachwyca współczesnych, a rozrzutność na koszt poddanych już dawno została zapomniana. Ze 126 pałacowych pokoi udostępnionych do zwiedzania jest zaledwie parę, prace remontowe wrą, ale to, co można zobaczyć zatyka dech w piersiach i przyprawia o zawrót głowy.
Wnętrze krzyczy życiową maksymą Mikołaja „co może cesarz, mogę i ja”, a na tle największego budynku w stylu rokoko Węgier z łatwością można wyobrazić sobie przepych urządzanych tutaj balów i przyjęć. Wspomniana już wizyta Marii Teresy rozpoczęła się spektakularnym wjazdem po soli imitującej śnieg, po czym wysłuchano opery Haydna i rozpoczęto główną część przyjęcia w największej sali udekorowanej w stylu chińskim (nawet muzycy byli w tym stylu ubrani) i oświetlonej 11 żyrandolami, gdzie rozpoczął się uroczysty bal. Na drugi dzień goście podziwili fajerwerki, a od tego momentu Maria Teresa zwykła mówić, że jeśli chce posłuchać najlepszej opery to jedzie do Esterháza. Symboliczne w wymowie zdanie i nie mające oparcia w rzeczywistości, gdyż cesarzowa odwiedziła tutejszy pałac tylko ten jeden jedyny raz.
Po śmierci Mikołaja w 1790 roku miejsce szybko stracił na znaczeniu, Haydn go natychmiast opuścił, a koleje pokolenia ukochały sobie inne posiadłości rodzinne. Część bajkowego majątku rodziny Esterházy można podziwiać w Budapeszcie (Muzeum Sztuk Pięknych), a tutaj, jak wspomniałam, prace wrą, istnieje nawet pomysł, by odbudować operę.
Za pałacem znajduje się piękny i rozległy park, gdzie pole do wyobraźni jest ogromne. Na zielonej trawce można przymknąć oczy i usłyszeć chrzęst uciskanej płozami soli, ujrzeć pod powiekami muzyków opuszczających ostatni przed zimą koncert dla swojego rozkapryszonego władcy i posłuchać naprawdę klasycznej wiedeńskiej muzyki, którą tak płodnie tworzył tutaj Haydn.