A gdyby tak spojrzeć na jakieś podberlińskie miasteczko z zupełnie innej niż historycznej strony? Nie szukać ciekawostek, nie odnajdywać pomników, nie dziwić się jakby wymarciu, gdy się przejeżdża jego pustymi o każdej porze dnia czy nocy ulicami. Nie budować na siłę historii, by podkolorować teraźniejszość zawartą w dążeniu do stabilizacji typu dom, garaż z samoczynnie otwierającą się bramą i samochód, który dowiezie do supermarketu i na ulubiony serial. Dawno minęły te czasy, gdy żyjący od pokoleń mieszkańcy tych miejscowości znali swoich sąsiadów, a wolne od codziennego trudu godziny spędzali razem przed domami i na wybrukowanych do dziś ulicach. Ich miejsca zajęli albo berlińczycy uciekający przed miastem, albo współcześni zawodowi przesiedleńcy cieszący się dobrym stanowiskiem w korporacjach. Zaklęci w tych domostwach nadają dostatnie wyglądającej osadzie smutnego tonu.
Spojrzeć od strony … galerii? Galeria to prywatny pomysł, to wyrażenie siebie, to idea postawienia wykrzyknika tam, gdzie się spędza życie. Decydujemy się na Birkenwerder i z odrobiną sceptycyzmu czy w ogóle coś odnajdziemy wyruszamy na osiedlowe dróżki wyludnionego miasteczka...
Jako pierwszą odwiedzamy Ars pro Vita. Uchylona metalowa bramka i wiodąca od niej ścieżka wzdłuż płotu, za którym znajduje się nowo wybudowana willa zdająca się tłumić, a nawet dusić domek, w którym mieści się galeria. Artystyczny nieład i brak wyraźnego wejścia, twórca Wolfgang Büttner, absolwent cybernetyki Magdeburskiego Uniwersytetu Technicznego, który po wyprawie na Sycylię w 2000 roku zdecydował się na otwarcie tutaj swojej galerii prezentując w niej dosyć chaotycznie prace, ale i oferując również kursy malarskie dla chętnych. Koty dwa pędzla świetnego (jeden zmienił nawet właściciela i oby mu było z tym dobrze), krajobraz wschodnio-polski i wydane książki artysty zostają w pamięci po odwiedzinach jednak najsmutniejszej galerii tego dnia.
Parę kroków od niej zaglądamy do karmelu, w którym zakonnice wiodą zamknięty swego życia tryb, otwierając od czasu do czasu podwoje dla chętnych na seminaria gości. Sylwestrowe spotkania podobno wyprzedane są na rok do przodu, a mnie zachwyca prostota drogi krzyżowej na ścianach malutkiego kościółka przedstawiona zwykłymi deseczkami.
Kolejna galeria, do której zmierzamy, okazuje się być najstarszą Brandenburgii – Galerie Waldhof. Jej właściciel z ogromnym smutkiem i rozsierdzeniem krytykuje politykę landu, która niszczy według niego systematycznie rozwój artystyczny młodych pokoleń likwidując przedmiot plastyki w szkołach i egzystencjalne podstawy pracujących artystów poprzez zamykanie wszelkich zrzeszających ich organizacji. Na pytanie czy galerię odwiedzają okoliczni mieszkańcy przemiły pan uśmiecha się kpiąco odpowiadając: tak, około 1 %, reszta to berlińczycy, czasem zdarzają się turyści. Chociaż na frekwencję organizowanych tutaj spotkań, otwarć kolejnych wystaw, czy koncertów nie może narzekać – zawsze wszystkie miejsca są wyprzedane. Nam się podoba ogród, jak labirynt pełen pięknych wyrobów czy to dłuta czy pędzla. Kawa, wino, dobre ciasto, ciekawa rozmowa i ten niewymuszony śmiech – zdecydowanie nieoczekiwane w swoim tonie miejsce.
Jako trzecia i najbardziej zaskakująca w ofercie to Villa Havelmond, w której dwóch artystów maluje, pisze, projektuje, tworzy filmy i wydaje książki. Ona w karminowej koronkowej sukni i kwiatem we włosach kocha tango i tworzy obrazy na żywo (life painting). Gdy zaskoczeni twierdzeniem, że zmęczone i nieśpiące od siódmej rano dziecko nie będzie przeszkadzać w czasie wykładu na temat intuicji w korporacjach zasiadamy na starych krzesłach należących być może do pradziadków artystycznej pary, po których otrzymali oni w spadku ów dom, ona zasiada z nami i naprawdę maluje na żywo, czyli wyraża uczucia, które ją w czasie tego wykładu ogarniają. Te obrazy są ekspresyjne, jakby się poruszające w rytm wypowiadanych słów i tworzących się emocji. Dziecko rzeczywiście nie przeszkadza zafascynowane ruchem pędzla i zaczarowane niesamowicie łagodnym głosem prelegentki. Wszystko odbywało się na pierwszym piętrze w prywatnym mieszkaniu, a cały ogród oplątany był prężącym się dumnie i zdającym się być w każdym jego zakamarku kotem.
Już poza Birkenwerder w Schönfliess zatrzymaliśmy się na pozbawionej ruchu drodze przed ogromnym domem, w którym wprawdzie nie ma na co dzień galerii, ale dziś jego bramy są otwarte, ukazując mieszkańców, którzy obficie realizują swoje twórcze potrzeby. Ona i on, i ich dzieci, z Berlina, w domu, który zakupiony przed 20-toma laty przez 15 lat remontowany umożliwia im dziś nie tylko twórczy spokój, ale i samowystarczalność żywieniową. On z dumą opowiada o odmienionym życiu, o twórczym procesie jako uzależnieniu, o tym, że drzewo do niego mówi, o książkach, które pisze, a które powstają przez długie miesiące, o malarstwie żony, o gospodarstwie, które zostało przekształcone w żyjące artystycznym nurtem podwórze i o tym, że za typową wysoką brandenburską bramą kryje się głębia do odkrycia.
Pozory mylą. Dopóki człowiek będzie istniał, dopóty będzie wyrażał swoją duszę w najbardziej choćby obumarłych i wyjałowionych warunkach.
Galerie odwiedzone w ramach Otwartych Dni 06-07 maja 2017:
Galerie Ars pro Vita
Schützenstraße 19
16547 Birkenwerder
Galerie Waldhof
Am Walde 9
16547 Birkenwerder
Villa Havelmond
Havelstraße 113
16547 Birkenwerder
Kunsthof Schönfließ
Dorfstraße 41A
16567 Schönfließ
Dzień później czyli 07.V.17:
Atelier Heike Adner
Am Kindelfließ 8
16548 Glienicke
Atelier Christine Gersch&Igor Jerschov
Am Sandkrug 3
16548 Glieniecke
(galeria dostępna do zwiedzania tylko w ramach Otwartych Dni)
Atelier Lina Blume
Bahnhofstraße 15
16552 Schildow