Najpierw jest ona – dzikość jej wiotkich, młodych majem i świeżych koronkową zielonością gałęzi, gąszcz nieodgadnionych traw, rozchełstane nabytym życiem kiełkujące ziarna i wszelkie pestki, a za tym cudem wiosny kryje się coś, co trudno sobie wyobrazić, ale jednak było to tak:
Otto Kuchenbecker buduje pod koniec XIX wieku, w 1894 roku, willę z salą taneczną, która, w istniejącej od niedawna przy stolicy niemieckiej kolonii Waidmannslust, ma służyć jej mieszkańcom jako lokal gastronomiczno-rozrywkowy pod nazwą
Waidmannshof. Czy zbyt mało tańczono, czy zbyt skromnie świętowano – nie wiadomo, jednak już w 1921 roku salę taneczną przekształca się w kinową, a instytucję przemianowuje na „Waidmannsluster Lichtspiele”, a około roku 1929 „Hubertus Lichtspiele”. 333 osoby mogły rozsiadać się w fotelach kinowych i śledzić filmowe historie śmiejąc się przy tym, czy płacząc, zadziwiając, spotykając na randkach i całując w ciemnościach.
Gdy wybudowano berliński mur kino upada i zostaje zamknięte, sytuacja z roku 1962, której konsekwencje możemy zobaczyć dziś. Od 55 lat opuszczony budynek zatonął przy ruchliwej ulicy Waidmannsluster Damm w wieczny sen, z którego już nikt nie jest w stanie go wybudzić. Uchylone drzwi zapraszają do środka, gdzie resztki czyjegoś życia jeszcze tchną atmosferą minionej epoki. Zniszczone pianino wybudowane w szczecińskiej fabryce, telefon i maszyna do szycia, parę sukienek i zatarte ślady czyichś rąk. Łóżko normalne i łóżeczko dziecięce w piwnicy, sztuczne kwiatki i oberwane firanki, za którymi piękna wiosenna zieleń. Parasol, deska do prasowania i piec. Wydarty ramie obraz. Pusty dzban.
Dach sali kinowej zawalił się w 2008 roku i po rozbłysku filmowych produkcji nie ma nawet odrobiny śladu, poza ludzką pamięcią.
Obok schodów walają się litery, z których zapewne można by ułożyć słowo „Hubertus”.
W głowie dogłębna cisza, której przez długą chwilę nie może zagłuszyć nic...