Chociaż zegarmistrzowska tradycja w Glashütte sięga połowy XIX wieku, ja widzę tutaj rozbuchany socjalizm – zagrabione rodzinne firmy zamienione w kombinat dumnie prezentowany turnusowym wycieczkom zakładowym i szkolnym, mistrzowie kształceni w inżynieryjnej szkole nie tylko na czasomierzy specjalistów, ale na chwałę i cześć ludu pracującego i obiekty pożądania niejednego obywatela bloku komunistycznego, jako symbol luksusu i niemieckiej niezawodności. Cała reszta, czasowa otoczka tego „socjalizmu kwiatu” jakoś mi unika, wytarta pełnym piersi śpiewem. Te jednakowo wyglądające w takich samych uniformach twarze młodych adeptów sztuki zegarmistrzowskiej, ten szary człowiek, który z dumą promienieje do zdjęcia, ta nadzieja na lepszą przyszłość z doskonałym urządzeniem na przegubie ręki, które mierzy wszystko zmieniający czas. Wbrew moim obrazom, właśnie z tego periodu najmniej zostało.
Czas przed – rok 1845 i Ferdynand Adolf Lange, który z doskonałym saksońskim wykształceniem i doświadczeniem zebranym na cechowej wędrówce po Francji, Szwajcarii i Wielkiej Brytanii zakłada tutaj, z niemałą dotacją 7 800 talarów, pierwszy zakład zegarmistrzowski i rozpoczyna piękną tradycję produkcji chronometrów, która rozlała się luksusowym i drogim towarem po całym świecie. Zakład „A. Lange, Dresden” powstał z jednego, zupełnie prozaicznego, znanego nam dziś doskonale, powodu – Rudawy były biednym regionem i płace do tego poziomu dostosowane – idealne warunku dla rozwoju firmy. Lange wspierała rodzina, a wykształceni uczniowie zachęcani byli do zakładania własnych interesów, co zaowocowało zegarmistrzowskim rozwojem mieściny. Po wojnie zakrólował w tej części Europy entuzjastyczny socjalizm, wszystko zlało się w VEB GUB, a seryjna produkcja dobrej jakości zegarków rozpalała marzenia wielu młodzików, jak i starszych panów i pań.
Dzisiaj w byłej szkole znajduje się Niemieckie Muzeum Zegarków Glashütte, w którym można zapoznać się z historią i miejsca, i technicznego rozwoju produkcji, przepięknie przedstawionych w nieźle przemyślanej muzealnej strukturze. Na samym końcu przyglądając się najnowszym egzemplarzom, pełnym innowacyjnych technologii można stracić poczucie przestrzeni i uwierzyć, że za oknem zobaczymy wieżowce światowej metropolii.
A za oknem pada śnieg, cicho i miękko, łagodnie i miarowo otula puchem miasteczko, w którym działa prawie dziesięć zegarmistrzowskich dużych firm i wiele małych zakładów, specjalizujących się w produkcji potrzebnych części. Wahadło odmierzające nasz czas paradoksalnie zatrzymało się w miejscu – dla tej magii warto tutaj zajrzeć.