Nie życzył sobie nikogo z nas, nikogo. Jego ostatnią wolą było zniszczenie wszystkiego, co zlecił wybudować, udostępnienie czegokolwiek szerokiej publiczności uważał za koszmar.
Ludwik II uratował lasy na wyspie Herrenchiemsee, które miały zostać wycięte w pień, czemu zdecydowanie i kategorycznie sprzeciwiła się okoliczna ludność. Dzięki jej protestom król zwrócił swoją uwagę na tę okolicę , która idealnie pasowała do jego sposobu życia. Samotność, przede wszystkim samotność i ustronność zdecydowały o zakupie. I zachwyt. Ludwik była fanem Króla Słońca Ludwika XIV i marzył o Wersalu. Właśnie na nowo zakupionej wyspie mogły się jego plany spełnić i budowa pałacu ruszyła pełną parą. Ludwik od czasu do czasu doglądał prac, dostając się na wyspę pod osłoną nocy. Sypiał wtedy w starym klasztorze, gdzie do dziś można oglądać jego skromną sypialnię.
Nowy Pałac Herrenchiemsee był najdroższym projektem bawarskiego króla. I najokazalszym. Przynajmniej to, co dziś można zobaczyć oszałamia. Całe wnętrze kipi złotem, choć to iluzja, użyto zaledwie 4,5 kg płatków złota, ale fantazyjność i doskonała próba naśladowania francuskiego ideału robią piorunujące wrażenie. Co pomieszczenie to nowa euforia, doskonale słyszalne westchnienie zwiedzających, aż do braku tchu w 98-metrowej
Sali Lustrzanej, dłuższej niż jej wersalski prototyp z kandelabrami, które musiały być rozświetlane każdego wieczora, gdy król tutaj przebywał. Na szczęście dla służby, niestety dla władcy, mieszkał w pałacu zaledwie dziewięć dni.
W 1885 roku przerwano budowę z powodu braku środków finansowych. Zarzuty, że Ludwik roztrwaniał państwowe pieniądze były i są błędne, finansował budowę ze środków prywatnych i do tego jeszcze nakręcał swoimi pomysłami bawarską gospodarkę, która przyjmowała i realizowała licznego jego zlecenia. Śmierć króla rok później przyniosła oczywiste zakończenie prac. Pałac otwarto dla zwiedzających pokazując również pomieszczenia w stanie surowym, które są niezłym kontrastem, ale i kolejnym dowodem na pomysłowość i rozmach. W którymś momencie przechodzi się pomostem przez niedoszłą wannę, a raczej mały basen. Cały mechanizm „stoliczka nakryj się” też jest do obejrzenia, na górze, w sypialni jak z tysiąca i jednej nocy stolik prezentuje się baśniowo i system jest niezauważalny. Do tego urządzono małe muzeum pamięci Ludwika, gdzie można mu się na różnych etapach jego życia przyjrzeć.
Jest jeden mankament tego obiektu – forma zwiedzania. Pałac zamieniono w komercyjną maszynkę do robienia pieniędzy, wejście wyłącznie z przewodnikiem, grupy wpuszczane są co pięć minut, zdjęć robić nie wolno, a szybkość i forma przekazywanej treści plus czas na zachwyt odbywają się w oszałamiającym tempie i takcie pięciominutowym. Czułam w tym przekleństwo właściciela...
Pałac otoczony jest parkiem, przed wejściem znajdują się fantastyczne rabatki, monumentalne fontanny i finezyjne rzeźby.
Ludwik nie był pierwszym mieszkańcem Herrenwörth (stara nazwa wyspy). Pierwszym był według tradycji książę Bawarii Tassilo II, który miał założyć tutaj w 765 roku zakon męski, tak naprawdę jednak to św. Eustazjusz w latach 620-629 założył najstarszy bawarski klasztor benedyktyński, później przekształcony na zakon Kanoników Regularnych św. Augustyna. Z tamtych czasów zachowała się sala biblioteczna i rycerska. Klasztor zamknięto w 1803 roku i przekształcono w Stary Pałac Herrenchiemsee, częściowo niszcząc istniejące budynki. Właśnie w Starym Pałacu pomieszkiwał Ludwik w czasie budowy jego Wersalu, a w dniach 10-23 sierpnia 1948 roku odbyło się tutaj zgromadzenie ustalające Ustawę Zasadniczą RFN (obwieszczoną 23 maja 1949 roku). Dzisiaj w pałacu można zobaczyć wystawę o tym wydarzeniu, jak i o historii zakonu, dzieła lokalnych malarzy, a w restauracji i piwnym ogródku odpocząć z przepięknym widokiem na czekającą już na nowych gość wyspę Frauenchiemsee.