Przy rzymskiej Via Claudia Augusta musiało powstać takie miejsce – przed górami, przy rzece, ze wzgórzem, które aż się prosiło o twierdzę. Cesarz Klaudiusz połączył swoje rzymskie królestwo z północną Europą, przyczyniając się do rozwoju niejednego miasta, powstania niejednego klasztoru, czy zamku. Być może sama nazwa Füssen jest nieprzypadkowa – pasująca do drogi, gdyż Fuß po niemiecku to stopa (Füße – stopy), a herbem miasta są właśnie trzy złote stopy, jakby synonim ich przez stulecia liczonej mnogości.
Szybko powstał klasztor benedyktyński św. Magnusa, tutaj zmarłego w 772 roku świętego, jak i królewski dwór Franków, a w XIII wieku osada była największym miastem w Allgäu. W latach 1486-1505 augsburscy biskupi zlecili budowę zamku Hohe Schloss, który na długo było ich letnią rezydencją. W XVI wieku cesarz Maximilian I odwiedził miasto prawie czterdzieści razy, co przyczyniło się do jego największej sławy i znacznego rozkwitu. Osiedlili się w nim rzemieślnicy zajmujący się budową lutni i skrzypiec, tutaj powstał pierwszy cech lutników w Europie, ale tak naprawdę miejsce to znane jest dzisiaj z zupełnie innego powodu. Zupełnie niedaleko stąd znajduje się najbardziej słynny i najliczniej odwiedzany przez rzesze międzynarodowych turystów zamek w Niemczech – Neuschwanstein. Füssen jest świetnym zapleczem dla spragnionych, zgłodniałych i zmęczonych gości. I pozostaje w jego cieniu, ku ironii przewrotnej historii.
Dlaczego?
„Wyobcowany”, „skryty”, „samotny”, „pragnący śmierci”, „rozmarzony”, „zawieszony między mitem a geniuszem”, „nieposkromiony fantasta”, „w zaawansowanym stadium depresji”, „dotknięty halucynacjami i urojeniami”, „z chorą wyobraźnią” i jednocześnie budowniczy architektonicznych pereł Linderhof, Neuschwanstein i
Herrenchiemsee z precyzyjnie zaplanowanym i dopracowanym każdym detalem, które dziś figurują na najważniejszych listach niemieckiego, ba, światowego dziedzictwa kulturowego.
„Wieczną zagadką chcę zostać dla siebie i innych” – napisał 25 kwietnia 1876 roku o 2 w nocy w liście do aktorki Marie Dahn-Hausmann.
Urodził się 25 sierpnia 1845 roku 28 minut po północy w zamku Nymphenburg w Monachium, co obwieszczono 101 wybuchami armatnimi, jak przystało na następcę tronu. Karmiony piersią przez mamkę przez osiem miesięcy swojego życia, właśnie wtedy po raz pierwszy został dotknięty życiową katastrofą. Mamka zmarła, a dziecko przestało jeść, lekarze stracili wszelką na wyzdrowienie nadzieję. Dziecko jednak przeżyło, a gdy zaczęło chodzić jego ojciec, Max II von Bayern, wprowadził w jego wychowanie starą metodę wychowawczą, polegającą na tym, że pacholęcie nigdy nie może najeść się do syta. Może za to głodować na tyle, że służąca po kryjomu przynosił mu do pokoju resztki swojego jedzenia. Za rozmowę ze zwykłymi zjadaczami chleba ojciec bił, a słowo „miłość” nie mogło pojawiać się w rozmowach. W czytanych na głos książkach zastępowano je przyjaźnią. Przed śmiercią swojego ojca ten, leżąc już na łożu śmierci, jeszcze zdążył ukarać syna za jakąś zbyt opieszale wykonaną pracę wypiciem kawy bez cukru. Następnego dnia 18-latek został wraz z jego śmiercią królem Bawarii. Należy jeszcze wspomnieć, że tuż przed tym wydarzeniem rodzic podarował swemu potomkowi portfel pełen będących wtedy w obiegu monet – młodzieniec zobaczył pieniądze po raz pierwszy w swoim życiu.
Ludwik II uchodziłby dziś za polityka trwoniącego państwowy majątek. I to w stopniu zatrważającym. Nie tylko trwoniącego, ale jeszcze nieprzyzwoicie się zachowującego. Bulwarowa prasa nie ustawałaby w przekazywaniu nowinek, czy z ukrycia pstrykanych zdjęć. Za jego czasów zapamiętywano się w domysłach i milczano oficjalnie, gdyż o wielu sprawach zwyczajnie nie wypadało wspominać. Dusiło się społeczeństwo i sam dotknięty wyjątkowością człowiek.
Ludwik zaczął rządy od zwolnienia dwóch ministrów ojca, czym zapewne przedłużył sobie czas swojej władzy, a światu pozostawił wyjątkowy spadek. Zakochany w muzyce Ryszarda Wagnera zorganizował spotkanie swoje – wtedy 18-latka, z 51-letnim muzykiem, które zaowocowało przyjaźnią z obfitością ponad 600 listów i niezapomnianymi słowami Ludwika, że właśnie ich obu dzieła staną się w przyszłości niezapomniane. Celne proroctwo.
Ludwik miał jednak do wykonania jeszcze wiele innych państwowych zadań, m.in. zawarcie małżeństwa. Zaręczył się szybko i na długo z kuzynką księżniczką Zofią, kuzynką cesarzowej austriackiej Elżbiety, narzeczeństwo trwało 259 dni. W tym czasie zdążył przelotnie ucałować ją w czoło, zakochać się pierwszą wielką miłością w stajennym Ryszardzie Hornigu, a sama Zofia w fotografującym ich z okazji narzeczeństwa Edgarze Hanfstaenglu. Z pompą przygotowywane wesele, wybite monety i wydrukowane okolicznościowe pocztówki na nic się nie zdały – do zaślubin nie doszło. Zofia wyszła za mąż za innego, małżeństwo było nieudane, ona sama zakochała się jeszcze raz, ale bez jakichkolwiek szans na wspólną przyszłość, wstąpiła do dominikańskiego zakonu i szefowała charytatywnej organizacji w Paryżu wspomagającej samotne matki. W czasie dorocznego bazaru na rzecz nieślubnych dzieci 4 maja 1897 roku wybuchł pożar, Zofia ratując maluchy zginęła uderzona palącą się belką.
Życie Ludwika potoczyło się zupełnie inaczej. Kochał mężczyzn i głównie ich poszukiwaniem się zajmował, oczywiście w największej tajemnicy. Jego homoseksualizm był ukrywany lub ignorowany jeszcze wiele lat po śmierci. Na zewnątrz zachowywał pozory, przyjaźnił się z kobietami-artystkami (jedna miała zajść nawet z nim w ciążę, dziecko zmarło jednak w wieku 4 lat, matka, rzeźbiarka Elżbieta Ney, wyrzeźbiła sobie jego figurę, którą zabierała w podróże w przeźroczystej trumnie) i z Sisi, której zawdzięczamy określenie Bajkowy Król (Märchenkönig), określenie, którego użyła w wierszu o tym właśnie tytule napisanym parę tygodni po jego śmierci. W alkowie jednak musiało być towarzystwo męskie. Ludwika można uznać za wynalazce podania o pracę ze zdjęciem, gdyż jako pierwszy właśnie takich dokumentów wymagał, szukając męskiej służby. Podobnie ma się sprawa z fotografią z autografem – to właśnie on po raz pierwszy takie upominki swoim gościom rozdawał.
„Dinner for one” z niewidzialnymi gośćmi były dla kucharza Ludwika, szafa kuchni pałacowej Teodora Hierneisa, codziennością. Potrawy zawsze dla czterech osób i dochodzące zza zamkniętych drzwi rozmowy z Madame Pompadour, Maintenon i Dubarry, do tego trzeba koniecznie dodać, że kolacje odbywały się o 6 rano, a śniadania o 18 wieczorem. Nocą załatwiał sprawy państwowe, w ciągu dnia spał.
Kochał sztukę. W monachijskim Teatrze Narodowym z widownią na 2100 osób aż 209 razy był jedynym widzem – oczywiście na własne życzenie i na własny koszt, gdyż nawykł wynajmować teatr na wyłączność płacąc za brakującą publiczność.
Kochał wszelkie techniczne nowości. Miał w sypialni elektryczny księżyc, a 6 lipca 1865 roku w zamku Hohenschwangau zarządził jednoczesny wschód i zachód słońca, poświatę księżyca, tęczę, światło elektryczne, grzmoty, błyskawice, wiatr i szum wody. Życzenie dzięki niedawno odkrytej elektryczności spełniono.
W pałacu Linderhof pracowano nad perfekcyjnym niebieskim światłem do jego Niebieskiej Groty za pomocą prądnicy, a w Neuschwanstein zastosowano najnowocześniejsze kaloryfery do ogrzewania zamkowych sal, jak i ...grill. Ludwik wybierał się również na zimowe nocne przejażdżki najprawdopodobniej pierwszymi na świecie elektrycznie oświetlanym saniami. Lampy pobierały prąd z baterii wmontowanej pod siedzeniem króla.
Marzył o lataniu. Uparł się zobaczyć Alpy z góry i wymyślił gazem napędzany pojazd, którym miałby swoje marzenie zrealizować. Technik maszynowy z Królewskiego Teatru, niejaki Friedrich Brandt, próbował, co było w jego mocy, by marzenie o królewskim locie spełnić, gdy zadanie okazało się być zbyt trudne, Ludwik wymyślił pawi pojazd, który za pomocą gazowego balonu i drucianej konstrukcji miałby unieść w powietrzu nad Jeziorem Alpejskim nieposkromionego fantastę. Próba nie doszła do skutku, za to posłużyła jako niezłomny dowód szaleństwa władcy. Pięć lat później
Otto Lilienthal wzniósł się niejako według ludwikowskich marzeń w powietrze, a on sam siedzi dziś jako złota statua na monachijskim lotnisku z malutkim samolotem w prawej dłoni. Gest współczesnych w stronę pionierskich marzeń władcy.
Fotografował zapamiętale, niestety nie zachowały się przez niego wykonane zdjęcia.
Jego ulubionym pałacem był ten w Linderhof, gdzie wybudował sobie podziemny Disneyland – Niebieską Grotę. Sztuczna jaskinia z zakamarkami i małymi niszami, z jeziorem o podgrzewanej wodzie i sztucznie tworzonymi lekkimi falami odwiedzana przez Jego Wysokość nocą, gdy najpierw karmił łabędzie, a potem wsiadał do łódki w formie muszli pokrytej pozłacanym
aluminium, którą przewoził go uśmiechnięty lokaj odziany w czerwone spodnie. Widok zapewne nieziemski.
W Monachium w swojej rezydencji kazał na dachu wybudować zimowy ogród tropikalny – kopuła ze szkła i stali pokryła powierzchnię 269 m² szerokiego i na 1,24 metry głębokiego podgrzewanego jeziora, w którym pływały karpie i złote rybki, otoczonego bananowcami i palmami daktylowymi. Znów sztucznie wytwarzane fale, znów łabędzie i pięknie zdobione łodzie. Woda oświetlana od spodu, symulująca a to burzę, a to słońca wschód, na ścianie ogromna panorama Himalajów. I papuga, która witała króla wyuczonym „Guten Abend” (dobry wieczór)! Gazele i słonie wybił mu z głowy podobno w ostatniej chwili nadworny dyrektor królewskich ogrodów. (Ogród zniszczono tuż po śmierci króla, czego politycy żałują do dziś, to dopiero byłaby atrakcja turystyczna stolicy Bawarii).
To chyba najbardziej spektakularne pomysły Ludwika II, którego w wieku 41 lat uznano za niepoczytalnego...na odległość. Takiej rozrzutności i takich dziwactw nie można było dłużej tolerować, jak argumentowano rozsądnie i z zaciekłością. Wstyd i hańba, które trzeba poskromić. Czterech mężczyzn, których imienia nikt by dziś nie znał, gdyby nie Ludwik – Bernhard von Gudden (profesor), Johann Freiherr von Lutz (urzędnik), Maximilian von Holnstein (dyplomata) i Luitpold von Bayern (syn jego dziadka), zarządzili Ludwika likwidację przez usunięcie z tronu za pomocą uznania go za wariata. Przedsięwzięcie się udało, Ludwik opuścił Neuschwanstein (której to nazwy nigdy w swoim życiu nie słyszał, zamek nazywał się wtedy Neue Burg Hohenschwangau) 11 czerwca 1886 roku o 4 rano prosząc lokaja o troskę, jakby chodziło o świętość, gdyż on sam „nigdy tutaj nie wróci”. Dwa dni później poszedł na spacer ze swoim lekarzem von Gudden nad Starnberger See, gdzie obydwoje znaleziono martwych. Okoliczności ich śmierci do dziś nie zostały wyjaśnione.
Ludwik został pochowany bez mowy pogrzebowej za to w towarzystwie niezliczonych poddanych i przy akompaniamencie nagle rozszalałej burzy z piorunami.
Związkowy Kraj Bawaria powinien piać peany na cześć byłego króla – jego „szaleństwo” przyczynia się po dziś dzień do obfitości związkowych kas i zadowolenia okolicznych mieszkańców. Nawet Füssen nie narzeka, dawno pozbawione handlowej sławy i lutniczej doskonałości. Gdyby Ludwik żył dzisiaj w Niemczech mógłby wyjść na schody swojego pałacu i zawołać jak były burmistrz Berlina Klaus Wowereit: "jestem gejem i tak też jest dobrze". Nie mógł i kto wie, czy cała ta jego wyjątkowość nie rozwinęła się właśnie dzięki takiej wymuszonej, niechcianej i na pewno krzywdzącej potrzebie siebie ukrywania.
Parę dni temu ktoś bardzo mi bliski (pozdrowienia dla Gubina!) opowiadał, że zwiedzając zamek Neuschwanstein w sali imitującej grotę nagle rozpłakał się...ze wzruszenia. „Wierzysz, że są miejsca, które mają w sobie dobrą energię?"- usłyszałam pytanie.
Wierzysz, czytelniku?
P.S. W Füssen warto spróbować Schneeballen, okrągłego i smacznego wypieku, a jeśli ktoś chce wiedzieć, jak szybko kupić na miejscu bilet do zamku Neuschwanstein omijając kilometrową kolejkę do kas to proszę zapytać prywatnie, chętnie podpowiem:-)