Wildenbruch szykuje się na weselicho, a dwa pojazdy Technisches Hilfwerk są doskonale do tego przygotowane. Euforia wydarzenia aż bije z lic zgromadzonych uczestników, którzy spontanicznie zapraszają do zajrzenia do samochodu. Ociągając się, szczególnie najmłodszy uczestnik wycieczki, udaje się spenetrować skomplikowane wnętrze i dowiedzieć, że strzała amora dosięgnęła dwóch członków ochotniczej organizacji. Życzymy pysznej i szalonej zabawy bez katastrof sami kierując się w stronę ciszy i łagodności łona natury. Och i ach, jaka ona dzisiaj jest. Jej piękno doskonale dostrzegalne, a zbyt mało zauważane, pęcznieje sierpniowym splendorem wszelkiej maści owoców i jarzębin, o głogu czy grzybach nie wspominając. Kanie rozprzestrzenione, jakby dawały cień hordzie krasnoludków, jeżyny zaplątane kolcami niekończących się pędów, jakby wszelkie druidy się za nimi chowały, a listowie tak gęste, jakby nigdy miało nie być jesieni.
Najpierw wędrujemy brzegiem Großer Seddiner See do Kähnsdorf zbaczając ze szlaku 66 jezior, by zobaczyć kulturalną szopę i starą chatę rybaka zamienioną w małe muzeum regionalne. Uroczo i swojsko, miła kobieta oferuje przewodnicze usługi po dwóch izbach bezpłatnie i kubek kawy za jedno euro. Z pierwszego korzystamy, dowiadując się tego i owego o trudach rybackiego życia, starych przepisach i zwyczajach okolicy, z drugiego nie, ciesząc się na gorącą zawartość własnego termosu. Nad jeziorem, w doskonale, jakże po niemiecku, uwypuklonych i podkreślonych walorach przyrody. Za chałupą jest szopa, która służy jako miejsce wystawowe dla okolicznych artystów, a za szopą mały ogródek przyklasztorny ozdobiony z okazji roku Lutra postaciami mnichów, mniej lub więcej pogrążonymi w uczciwej pracy.
Kładka, ławka i komara bzyczenie, spokój i klątwa piechura. Kobieta, która jedzie na rowerze w samotności drogą św. Jakuba, ale tylko do Lipska, za chwilę zachęci nas do zakupu swojskich brzoskwiń po 25 centów sztuka. Póki co idziemy do ogrodu głazów narzutowych zebranych w okolicy i zgromadzonych w jednym miejscu tematycznie i artystycznie. Zakochuję się w kasztanie jadalnym i paru rzeźbach o niezwykłych rysach twarzy i wracamy na szlak.
Przede wszystkim – jest kolejne jezioro naszej trasy – Kähnnsdorfer See. Niepozornie otoczone gęstwiną trzciny, lekko muskane skrzydłami kaczek i łabędzi. Ciągnąca się wzdłuż jego brzegu droga jest wykorzystywana nie tylko przez piechurów, ale i traktory, i konie. Wychodzimy na prostą wijącą się pośród pastwisk i zaoranych już pól, mijamy romansujące ze sobą pasikoniki na zbrązowiałym ze wstydu liściu, polne goździki zaplątane w pajęcze interesy i wrzos, romantyczny fioletowy wrzos, który pozwala zapomnieć wszystko. Drewniana ławka pod prostym sosny pniem otoczona szurającymi zgrzebnie szyszkami i młode jeziorko Katzwinkel za polem, do którego dostępu broni elektryczny drut. Mimo tego widać jego niezmąconą urodę i zadrzewioną wysepkę na środku.
Wchodzimy w być może najładniejszy etap tej trasy – meandrująca ścieżynka przez gęsty las, to w górę to w dół, pełna cudów postrzępionych typu mchy i porosty, grzybów obgryzionych przez głodne ślimaki, zagubionych czerwonych jarzębin, czy omszałych pni. A bielejąca w zacienionym kącie brzózka! A umierające chorobową zarazą dotknięte młode drzewa!
Gdy docieramy do Stücken wciąż miło brzmią w uszach słowa uroczej grzybiarskiej pary, o szarmanckim akcencie wędrujących cudzoziemców, a trasa jest na tyle przyjazna, że prowadzi prosto do autobusowego przystanku. Z racji tego, że trzeba jeszcze godzinę poczekać, przyglądamy się staremu młynowi wodnemu, działającemu we wsi od XV do XX wieku i kuźni rodziny Soika, dziś artystycznej. Ogrodowe kwiaty i już w Kähnsdorf spotkane brzoskwinie, jak i zaplątany w siatkę mak dopełniają czarę wędrowniczego szczęścia.
Jeziora:
11. Kähnsdorfer See
12. Katzwinkel
Trasa: ok. 8,5 km