Zamierzyliśmy się na Wyspy Fryzyjskie. Najlepiej zobaczyć wszystkie, ten cały archipelag Zachodnio-, Wschodnio-, Północnofryzyjski rozciągający się wzdłuż wybrzeży Holandii, Niemiec i Danii (Półwysep Jutlandzki). 33 zamieszkałe i niezamieszkałe wysepki, otoczone z jednej strony Morzem Północnym, z drugiej (od stałego lądu) Morzem Wattowym (wpisanym na listę światowego dziedzictwa przyrodniczego Unesco), czyli z regulującymi ludzkie życie przypływami i odpływami, każda inna, poruszające się i wciąż zalewane mają podobno kiedyś zniknąć z map. Zatrzymujemy się w Bensersiel, młodej typowo turystycznej miejscowości, która powstała wokół malutkiego portu, z którego można wypłynąć na wyspę Langeoog. Można byłoby nawet powiedzieć, że nic tutaj nie ma, jednak nie – jest wiatr, są mewy, jest Morze Wattowe, jego równia pływowa, w której czarnej śliskości zapadają się stopy tych, którzy takiej konsystencji się nie … brzydzą. Mogą w tym błocku być różne morskie zwierzątka, właśnie to morze ma największa produkcję pierwotną na świecie – najlepiej zaopatrzony bar dla ptaków i ryb, ale i doskonałe dla nich miejsce do wypoczynku. Ufając światu, że nie zostaniemy uznani za efekt owej produkcji z pluskiem i poślizgiem spacerujemy po tym przyrodniczym cudzie. A jutro zaczniemy od Wysp Wschodniofryzyjskich, o ile nam pogoda na to pozwoli.