Budząc się o wczesnym poranku i biegając po rosie nie przeczuwam irlandzkiej przestrzeni. Pewnie żaden dawny mieszkaniec tego domku jej nie przeczuwał. Świetnie dziś dostosowany do współczesności, kiedyś udzielał schronienia ludziom stąd, którzy walczyli o codzienne przetrwanie, a nie zastanawiali nad bezkresem i bezkarnością losu.
Wyjeżdżamy w szarości i jedziemy przed siebie w stronę zachodniego wybrzeża. Mijamy Irlandię trudną, kamienną, poszarpaną surowym klimatem. Na początku źle skręcamy i docieramy do Ballyclog, cudownie osamotnionego miejsca oplecionego przeszłości surowością. Nie ma go w przewodnikach i dobrze, bo właśnie tego jest warte - jego odkrycia w samotności, grobowce, ruiny kościoła, drwina przeznaczenia i wymowny wyraz zapomnienia.
Gdy dojeżdżamy do Mullaghmore jesteśmy zwyczajnie głodni i w wyjątkowym niebieskim z zewnątrz lokalu otrzymujemy dobre, zielono-swojskie jedzenie, które w scenerii nabrzeżno-plażowo-sportowej smakuje wybornie. Akurat trwa odpływ, nieszczęśliwe stateczki wyginają się z doskonale widocznym zniesmaczeniem przy dotyku z morskim dnem. Wiatr i pierzaste chmury wraz z tajemniczym zamczyskiem Classiebawm na horyzoncie to wspaniałe połączenie dla obiadowych klimatów. Zamczysko jest niedostępne, za to o ciekawej historii – wybudowane w 1856 roku dla lorda Palmerston i jego chorej na gruźlicę córki zasłynął jednak dopiero w 1979 jako miejsce krwawego ataku terrorystycznego na lorda Louisa Mountbattena, brytyjskiego admirała, wicekróla Indii i pierwszego gubernatora tego kraju po podziale, wujka księcia Filipa (męża królowej Elżbiety). Gdy spędzał tutaj urlop w sierpniu i wypłynął wraz trzema innymi osobami (m.in. swoim 14-letnim wnukiem) łodzią, wybuchła podłożona przez komando IRA bomba. Nikt nie przeżył.