45 minut promem i na zalanej słońcem wyspie Inishmore kierujemy się wraz ze wszystkimi innymi pasażerami do wypożyczalni rowerów. Wyruszamy na nich w zupełnie innym kierunku niż reszta i docieramy do ślepej ścieżki, dzięki czemu już na trasie właściwiej tłumów nie ma.
Wyspy Aran to Inishmore, Inishmaan, Inisheer zamieszkane i cztery malutkie wysepki niezamieszkane.
Inishmore cieszy się wśród turystów największą popularnością, jest łatwo dostępna, szczególnie w okresie letnim, gdy dopływa do niej kilka promów na dzień. Zaliczamy się do pasażerów i my skuszeni informacją o najstarszej i najpotężniejszej budowli obronnej z czasów prehistorycznych na europejskim terenie - Dun Aengus. Wyspy słynne są z sieci kamiennych murów, których wspólna długość to niewiarygodne 1600 km. Już za chwilę sami przekonamy się, jak bardzo są one urzekające, zaskakujące i doskonale wpisujące się w surowy krajobraz. Jednak zanim poruszą nas stare kamienie rozczulają w zatoce Port Chorris wylegujące się w słońcu roześmiane foki. Po śliskich kamieniach oplecionych zielonymi wodorostami można podejść bliżej i pomedytować razem z nimi, tym bardziej, że słońce nas wszystkich rozpieszcza. Jedziemy jednak dalej do największej atrakcji wyspy, wspomnianego już Dun Aengus i oszałamiających klifów. Nie wiadomo dokładnie kto wybudował w epoce brązu i żelaza (czyli 700 lat p.n.e.) ten kamienny fort. Według legendy miało to być mistyczne plemię Fir Bolg wygnane do Grecji przez Fomorian, gdzie pracowali jako niewolnicy nosząc w workach ziemię, z której usypywali umocnienia. Po 230 latach zbuntowali się i wrócili do straconej ojczyzny, którą mieli władać przez 37 lat.
Miejsce jest równie mistyczne jak legenda. Droga do niego prowadząca usiana kwiatami, a na górze uderza niewyobrażalna przestrzeń złożona z soczystej zieleni, surowego nabrzeża, fantazyjnych pomimo owej surowości klifów i horyzontu hipnotyzującego. Odważni leżąc patrzą w dół na uderzające o klify fale trochę tym oddając chwałę dzikości miejsca. Doskonałe na cele obronne, choć powszechnie używana nazwa fort może mylić – badacze skłaniają się bardziej ku teorii religijnego użytkowania tej budowli.
Niedaleko stąd do śladów chrystianizacji, nieuniknionych, jak w całej Europie. V wiek przyniósł świętego Endę, spadkobiercę Conalla Derga z Airgíalla, który zwalczał swoich wrogów okrutnie do momentu nawrócenia dzięki siostrze, samej będącej przeoryszą klasztoru. Źródła podają, że Enda zażyczył sobie za zaprzestanie prześladowań jednej z dziewic zakonu za żonę. Jednak młoda dziewczyna zmarła przed ślubem i znów w legendzie pojawia się siostra, która stawiając brata przed zmarłą uświadamiła mu, że i jego czeka taki los włącznie z sądem ostatecznym. Tym razem wystarczyło, Enda wstąpił do klasztoru Ailbe w Emly, miał studiować w Rzymie, by w końcu zostać księdzem. W 484 roku dostał od szwagra wyspę Inishmore, na której wybudował pierwszy klasztor w Irlandii (trudno mi powiedzieć, czy to prawda), gdzie mnisi żyli w całkowitym umartwianiu, śpiąc na podłodze w pojedynczych celach. Przybywały tutaj rzesze pielgrzymów, a wyspy Aran stały się małym Athosem z tuzinem zakonów, sam Enda (razem z Finnianem von Clonard) uznawany jest za ojca irlandzkiego monastycyzmu. Ruiny kościoła otoczone starym cmentarzykiem, cisza, słońce, krystaliczne powietrze – wszystko zapraszało do położenia się na soczystej trawie pośród grobów. Zintegrowani z przeszłością, szczęśliwi w teraźniejszości, nie obawiając się przyszłości – wszystko płynie, niezmiennie się zmienia, za chwilę, może długą może nie i o nas będą legendy opowiadać. Pośród kamiennych krzyży odkrywamy nagrobek współczesny, ktoś akurat przybył go odwiedzić, młody chłopak miał zginąć w Iraku. Wcześniej czy później...
W XIV wieku toczył się spór o władanie nad wyspami pomiędzy dwiema galijskimi rodzinami O'Brien i O'Flaherty, a za panowania Elżbiety I przejęli tutaj władzę Anglicy, Cromwell założył garnizon, a wielu kończących służbę żołnierzy na nich pozostało. I chociaż dziś kultywuje się tradycję galijską, jak i mówi w tym języku, to jednak w żyłach wielu mieszkańców płynie angielska krew.
Wyspiarskie życie zawsze było trudne. Jadąc na rowerze i mijając samotne domy, czując chłodną bryzę i widząc nieurodzajną glebę nie trudno uwierzyć, że jeszcze w XX wieku egzystencja oznaczała walkę o przetrwanie. W kultowym
"Man of Aran z 1934 roku można się o tym przekonać. Nie wiadomo czy
Hemingway widział ten film, czy go zainspirował do napisania opowiadania „Stary człowiek i morze”, podobieństwa są jednak uderzające. Walka człowieka z naturą, szczególnie morzem, mężczyźni polujący na rekina, którego tran służył do lamp i kobiety z dziećmi wyskrobujące ziemię pomiędzy szczelinami, którą wymieszaną z algami użyźniały pola. Heroizm, kaprys losu i jakiś jego sens. Obrazy poruszające – te przesuwające się przed oczami i te z filmu czy literatury.
Spóźniamy się na powrotny prom świadomie. Mieliśmy wykupione bilety na 17-ą, ale żal nam było tak szybko stąd wyjeżdżać. Liczyliśmy na to, że nie zostawią nas z małym dzieckiem. Gdy ustawiliśmy się do kolejki do pierwszego promu, który wieczorem podpłynął, przeżyliśmy chwilę grozy. Bez biletu trzeba czekać, czy będzie wolne miejsce. Nie było, wciąż napływali nowi ludzie z miejscówkami. W końcu jednak ktoś zadzwonił i pozwolono nam wejść. Do wyspy podpływał właśnie dodatkowy prom, który za chwilę wracał. Dziś na dużą wyspę wrócą wszyscy.
P.S. Słynnych swetrów nie zakupiliśmy. Było za ciepło;-)