Z Rap w wyśmienitym towarzystwie jedziemy na polecane przez nie lody do Bań Mazurskich. Lody są pamiętane jeszcze z dzieciństwa i mają podobno niezmienny oraz wyśmienity smak. Od 48 już lat. Rzeczywiście, mały kiosk wygląda jakby żywcem wyjęty z czasów socjalistycznych, a lody znajdują się w bańkach. Właścicielka kategorycznie zabrania robić tym bańkom zdjęć, ale z ochotą sprzedaje kulki w trzech smakach – śmietankowym, kakaowym i owocowym. Wszyscy zachwyceni, nie mogąc się nagadać, z żalem odgrywając rytuały pożegnalne, rozstajemy się by wrócić na drogę w kierunku Rap. Najpierw jednak udaję się do Urzędu Gminy, żeby odebrać klucz. Mili urzędnicy kierują mnie na pierwsze piętro, gdzie po okazaniu dowodu osobistego i zapisaniu daty odwiedzin otrzymuję ich pęk. Jedziemy do Zakałcza Wielkiego, by odwiedzić mniej niż piramida znany grobowiec rodziny Steinertów. Kaplica położona na skraju lasu została wybudowana w 1860 roku, a spoczęli w niej byli właściciele ziemscy Herman i Marta Steinertowie. Ich posiadłość, wieś szlachecka z 1613 Gross Sakautschen, należała do nich od początków XIX wieku do 1916 roku, gdy została sprzedana Brunowi Barkowi. 350 hektarów ziemi wraz z gorzelnią.
Grobowiec robi trochę mistyczne wrażenie. Wokół głucha cisza, choć nagle z lasu wyłania się mężczyzna na rowerze i przejeżdża obok nas jak … ostrzeżenie, z kapturem na głowie wygląda trochę jak duch. Gorzelni duch. Otwieramy drzwi i wchodzimy do środka. Na podłodze leży metalowa płyta z krzyżem, o ścianę oparte są resztki pomników, a na ścianie jeszcze lekko widoczne freski z motywami starogermańskimi. Po lewej stronie schody prowadzą w dół. Z lekkim niepokojem schodzimy w czeluście ciemności, by zobaczyć dwie trumny, niezakryte, ze zmumifikowanymi ciałami podobno bez głów. Aż tak dokładnie się wnętrzu nie przyglądam. Wystarczy wrażeń. I wrażliwym powiem – na jednym zdjęciu widać nogi – nic dla ludzi o słabych nerwach. Mnie jeszcze długo przypominał się ten widok, szczególnie nocą.