Do kaplicy prowadzi aleja drzew. Jest cicho, ciepło, a wokół pyszni się rozgrzany upałami sierpień. Kaplica jest wprawdzie zabita płytami, podobnie jak jej okna, ale wcale nam to nie przeszkadza. Jej widok jest kojący. Na pierwszy rzut oka.
Gdy w kwietniu tego roku przez przypadek odkryliśmy niedaleko
opuszczony dom opieki i zbiorowy cmentarz nie wiedzieliśmy o istnieniu tej kaplicy. W internecie znalazłam tylko jedną wzmiankę o niej, którą uznałam za niewiarygodną, gdyż niczego więcej na ten temat nie znalazłam. Dopiero pod koniec lipca Marek umieścił komentarz pod moim wpisem potwierdzając istnienie jeszcze jednego cmentarza, dodając, że miejsce jest ponure.
Nam na pierwszy rzut oka takie się nie wydało. I tutaj oglądając zdjęcie frontowej ściany małej świątyni można byłoby zakończyć relację. Po co więcej? Czyż to, co kryje się za śmiercią, ten rytuał poprzedzający pochówek, nie napawa nas lękiem, nie wywołuje wzdrygnięcia, a nawet pytania po co? Po co pokazywać nieprzyjemne, niefotogeniczne strony cielesności, którą trzeba pożegnać?
Za tą spokojną fasadą ukazał się nam widok, jak to określił Marek, jak z kiepskiego horroru. Otwarte drzwi przybudówki ze schodami i łóżkiem, które wywindowano do wyjścia. Schodząc na dół zobaczyliśmy pomieszczenie z kolejną pryczą, obok niej umywalkę z rękawiczką, wiszące białe spodnie i drewniany pulpit z krzyżem i stronami kościelnych modlitewników. Na małej szafce biały proszek z grzebieniem, kolejne rękawice, obok otwarte drzwi do chłodni i metalowe krzesło o dziwnym kształcie i przeznaczeniu. Z parteru można wejść do kaplicy, ciemnej, ale gdy oczy przyzwyczają się do mroku dostrzegają mały ołtarz, krzyż i obrazy oraz znów kartki, modlitewne utensylia. Na piętrze łóżko z pozostawionymi przed nim papuciami i stoliczek z trzema filiżankami, a za nim trzy fotele. Pod ścianą walają się plastikowe łapy i nasadki żółtych kwiatków. Gdy już mamy wyjść podnoszę rąbek tkaniny leżącej na podłodze, strasznie brudnej i zakurzonej. Pod spodem ukazuje się czarny jak smoła, aksamitny, obszyty srebrną tasiemką materiał pogrzebowy.
Idziemy na pobliski mały cmentarz składający się tylko z małych płyt, na nich numery i nazwiska zmarłych z datą urodzin i śmierci. W rządku, miesiąc po miesiącu, rok po roku. I jedna czarna tablica informująca, że za wszystkimi górami spokój się znajduje. Jesteśmy poruszeni tym miejscem zapomnianym przez Boga i ludzi. Nikt od lat nie zapalił tutaj choćby jednego znicza, przynajmniej nie znajdujemy tego żadnych śladów. Pensjonariusze domu opieki pewnie samotni, albo przez rodziny opuszczeni albo ich pozbawieni, na tym odludziu znaleźli koniec swojej ziemskiej wędrówki. Nie wiemy czy dobry czy zły, czy traktowani byli z szacunkiem, czy musieli cierpieć. Wiem tylko jedno – za chwile nie pozostanie po tym miejscu żadnego śladu.
Marku, dziękuję.