Etap szósty szlaku 66 jezior rozpoczynamy od tyłu czyli w Wünsdorf, które już na peronie informuje nas o tym, że jest miastem książek i bunkrów. Dobrze wiedzieć, jednak dziś musimy dotrzeć na szlak właściwy omijając owe tego miasteczka atrybuty. Za reklamą ukazuje się naszym oczom opuszczony budynek, do którego nie omieszkamy wejść. Były hotel i restauracja, z tyłu piękniejszy niż z przodu, zdewastowany, ale omijając dziurę w podłodze na piętrze docieramy do sali pewnie jadalnej, jak nie tanecznej. Trzeba potężnie wysilić wyobraźnię, by dostrzec miniony przepych. Dalej napotykamy na wiele opuszczonych domów, Wünsdorf zdaje się cierpieć na brak mieszkańców, czemu trudno się dziwić. Przynajmniej ten kawałek miasta, przez który wędrujemy, nie prezentuje się zachęcająco. Smutne skrzyżowanie z byłą piekarnią i cukiernią, połatana niewprawnie droga, ale za zakrętem ukazuje się piękny kościół ewangelicki z dwoma pomnikami za nim. Jeden poległym w czasie I wojny światowej, ze strofą w tylnej części, która mówi, że to prawo zapisane jest w gwiazdach, by kochać swoją ojczyznę i drugi na cześć chwalebnego odrodzenia się Prus w latach 1813-1913. Za kościołem żółciutkie dynie czekają na nabywcę, a droga przecina mały strumień, który dopływa do skrytego trochę pierwszego jeziora tego etapu Kleiner Wünsdorfer See. Skręcając w lewo najpierw widzimy niemieckie plakaty historyczne, a potem okazuje się, że w tym samym domu znajduje się Muzeum Kolarstwa prowadzone przez dziennikarza sportowego. Przyciskamy najwyraźniej zepsuty dzwonek, ciągniemy za kamień na sznurku, ale niestety chyba nikogo nie ma w domu. Maszerujemy dalej mijając Muzeum regionu Teltow, też dziś zamknięte (czynne wyłącznie w weekendy) i docieramy do ukazującego się w pełnej swojej krasie Großer Wünsdorfer See. Malownicze nabrzeże, wodne lilie, pochylone drzewa, migoczące na wodzie słoneczne promienie. Szlak niebieskiego punktu kieruje nas na pola, równie malownicze jak jezioro, po czym skręca w leśny tunel. Wychodząc z niego zdajemy sobie ostatecznie sprawę, że wędrujemy po brandenburskich piaskach, które są doskonałym podłożem dla sosen tutaj strzeliście wyciągających się w niebo. Pachnie nimi cały las, letni, rozkoszny aromat, nasycony lekko jodem i żywicą. Poszycie miękko faluje unosząc na sobie ciemne szyszki, a wiatr ochładza wędrujące ciała. Mijając pensjonat dla psów kierujemy się za dobrą radą kobiety w nim pracującej wzdłuż płotu lasem, by dotrzeć do kolejnych jezior – Faules Luch i Fauler See. To ostatnie jest niezwykle urokliwe, upstrzone drewnianymi pomostami, sielankowe niemalże, oddane samemu sobie w naturalnym wydaniu. Robimy krótką przerwę i kierujemy się do Sperenberg. Mijając śliwy, których owoce wprawdzie malutkie, ale niezmiernie soczyste i słodkie i jeden dom, w którym ktoś sprzedaje chwasty, wspinamy się lekko w górę i naszym oczom ukazuje się szmaragdowe jezioro. Byliśmy tutaj już w
grudniu 2016, stara gipsownia i te jeziorka o niesamowitym kolorze. Dostrzegamy głowę ludzką pływającą w nim i postanawiamy spróbować szczęścia ochłody. Przedzierając się zamaszyście przez sitowie czuję nagle na swojej twarzy wzrok...nagich mężczyzn. Zmieszana głośno mówię Guten Tag i pytam, czy można tutaj pływać. A można, ale to miejsce dla naturystów. Świetnie, mówię oglądając się za towarzyszem. Gdy schodzimy na nudystów plażę z ulgą dostrzegam też jedną kobietę. Cóż było robić. Ściągnęliśmy ubrania i na zwyczajową ceremonię wolnego wchodzenia do wody, bo zimno, szczególnie, gdy trzeba zanurzyć brzuch, nie było czasu. Panowie niezbyt się nami interesowali, za to woda, ta szmaragdowa woda, była cudowna dla rozgrzanych wędrówką ciał. Zejście skaliste i od razu głębia podobno na 7-8 metrów. Gdy jeden z mężczyzn po chwili zażył kąpieli, pytam, czy wie, co jest na dole. Ryby, odpowiada. A potwory? Jeszcze się nie zdarzyło. No tak, to się zdarza tylko raz;-)
Nie tylko ten kolor, ale i uginająca się pod ciężarem jabłek gałąź dopełniła perfekcję widokową.
W Sperenberg jest jeszcze prawdziwe jezioro, którego nazwę można sobie wybrać - albo Sperenberger See albo Krummer See. Wioska również pięknością nie grzeszy, ale i tutaj znajduje się wiejski kościół wraz z pomnikiem odrodzenia Prus oraz na cześć Fr.V.Hellwiga, który odniósł zwycięstwo nad francuską ariergardą 25 sierpnia 1813 roku. Opuszczając wioskę szlak prowadzi nas prosto do bramy wjazdowej byłego lotniska z przyklejonymi na niej dwiema czerwonymi gwiazdami. Gdybyśmy mieli więcej czasu pewnie spróbowalibyśmy tam wejść, dzisiaj jednak wzdłuż muru idziemy dalej do kolejnej wioski Alexanderdorf. I tutaj byliśmy w
grudniu 2016 roku, wtedy w klasztorze, którego dzisiaj nawet nie widzimy, a i ta wioska nie zachwyca sielankowością. Do tego jeszcze wyłożona betonowymi płytami droga okazuje się być ostatnim, ciągnącym się przez pięć kilometrów, etapem dzisiejszej trasy. Zaciskamy zęby nie dowierzając w ten beton po horyzont. Sytuację ratują słoneczniki rosnące z rozmachem wzdłuż całej lewej strony. Pod koniec z westchnieniem ulgi rozpoznajemy miejsce, w którym zakończyliśmy ostatni
piąty etap. W Saalow skręcamy na przystanek autobusowy przed opuszczonym
domem starców z ulgą siadamy na ławce. Autobus ma przyjechać za 20 minut. Obok na placu stoi biały busik i jacyś ludzie się wokół niego kręcą. Po 15 minutach wsiadają i odjeżdżają zatrzymując się przy nas i pytając, czy mogą nas podwieźć. Do Zossen jak najbardziej. W środku okazuje się, że mężczyzna i dwie kobiety przyjechali z Kolonii do kraju związkowego Brandenburgii, żeby zwiedzać...miejsca opuszczone. Niemożliwe, a wokół Koloni nie ma? Są, a już najlepsze w ...Belgii. Rozmówczyni wciąga mnie do siebie na instagramie i mówi, że śmiało mogę pytać, przyśle mi wszelkie koordynaty. Wysiadając wyrażam głośno tezę, że nie ma przypadków;-)
Jeziora:
18. Kleiner Wünsdorfer See
19. Großer Wünsdorfer See
20. Faules Luch
21. Fauler See
22. Gipsseen
23. Sperenberger- albo Krummer See
Trasa: 19 km