Diabelski mur
jak stał, tak stoi. Pokrzywiony, wyświechtany wiatrem, ponury i ostry kształtem. Nie wolno tylko podchodzić do skał, gruba lina broni dostępu. Diabeł się napracował, kogut zapiał i zabrakło czasu na zakończenie dzielącego świat projektu. Czyż to nie symboliczna wymowa? Każdy mur będzie kiedyś tylko parodią samego siebie, nędznym zgrzytem zaściankowych zachowań i fobii...
W pobliskim Thale wsiadamy do kolejki linowej, by wyjechać na jedno z najsłynniejszym miejsc okolicy – Hexentanzplatz, czyli Plac Tańczących Czarownic. Germańskie echa tradycji witania lata i odganiania złych mocy, rozpalania ogniska, wokół którego tańczono zapamiętale dostrzegając w blasku płomieni przerażone duchy uciekające w siną dal. Bóg Wodan zwyciężał śmierć i jemu te harce na pewno się podobały. Gdy w góry dotarło chrześcijaństwo pogańskie praktyki splątały się z uroczystościami na cześć mniszki Walpurgi i jeszcze dziś każdego roku w nocy z ostatniego dnia kwietnia na pierwszy dzień maja odbywają się imprezy jej imienia.
Nie mamy zbyt wiele czasu, nie możemy udać się szlakami w głąb skał, zejść do zachwycającej doliny Bode, nacieszyć widokami wyjątkowymi. Chociaż miejsce owiane jest legendami komercja zabiła atmosferę. Postawiony na głowie dom czarownicy cieszy dzieci, rubaszne metalowe figury niejednego pozującego odważnie do zdjęcia pana, budki z jedzeniem pobudzają apetyt, ale nie chcę nawet sobie wyobrażać, co dzieje się tutaj latem. Zjeżdżamy w dół, gdyż o 15-tej musimy być w jaskini Baumanna (Baumannshöhle) w pobliskim Rüberland, gdzie osiemdziesiąt metrów pod ziemią w sali im. Goethego będziemy oglądać teatr w wyjątkowej scenerii. „Mały Wampir „ pośród stalagmitów i stalaktytów przy chłodzącej emocje temperaturze 8°C. Zapewniam, że warto (przy dobrej znajomości niemieckiego).