A w Tyliczu nie ma śniegu i faktem tym oburzeni są mieszkańcy. My mniej, pogodzeni z coraz mniej śnieżnymi zimami.
Tylicz prezentuje się więc buro. Jedynie cerkiew greckokatolicka nadaje mu kolorytu. Stara osada Ornawa położona kiedyś pomiędzy Polską a Węgrami w 1336 roku została wsią królewską. I wciąż coś z tej królewskości ma. Jakby nosiła koronę na swojej podniszczonej głowie. Podobno w XVI wieku upadła już jako miasto, którym została z nadaniem praw miejskich 10 września 1363 roku. Na pomoc przybył w połowie XVII wieku biskup krakowski Piotr Tylicki, który znów nadał osadzie prawa miejskie i nazwę po sobie – Tylicz. I z jednej strony założono szpital dla ubogich, z drugiej jednak spalono na stosie podejrzaną o czary kobietę. Trudno sobie trzask drewna i płomienie w takim kontekście w Tyliczu wyobrazić. Jedynie w nowym kościele parafialnym dopada nas jakaś lekka depresja, gdy w czasie podniesienia zakonnica zbiera pieniądza na tacę, a ksiądz prosi w ogłoszeniach o transport po kolędzie, choć garaż przy plebani sporych rozmiarów. Zresztą cały kościół kipi złotem, zaskakuje ilością ozdób i aurą nowobogactwa. Zupełnie inna atmosfera w znajdującym się naprzeciwko drewnianym kościółku Piotra i Pawła. Atmosfera nie przytłoczona współczesnym pędem do świątynnego obrastania w piórka. Myślę, że Panu Bogu bardziej podoba się na stokach, a te w całej tyliczowskiej okolicy są przepiękne. Na niektórych trasy narciarskie, na innych łąki zielone, na jeszcze innych lasy gęste. Panorama, krajobraz, landszaft taki, że serce rośnie i dech zapiera. Tylicz wprawdzie mało zimowy, ale w czasie bożonarodzeniowym jest uroczym miejscem.