Tak blisko berlińskiej granicy, a jednak nie załapał się na wielkomiejskość. O intensywnym karminowym kolorze wprost wdziera się w oczy i od razu rozczula opuszczeniem. Jakby z innej planety w otaczającym go spokojnym i uładzonym środowisku.
Pałac we włoskim stylu z niezwykle malowniczym efektem. Belwederska wieża, loggia z arkadami, willowość z lat 1855/56 projektu architekta Friedricha Hitziga (szkoła
Schinkla), którego dzieła spotkaliśmy już w
Kittendorf i
Bredenfelde. Tutaj pracował członek reichstagu, obrońca monarchii i zagorzały przeciwnik socjaldemokracji Carl von Treskow. Na jego zlecenie wybudowana pałacowa willa służyła mu zapewne do pisania podań, parlamentarnych przemów, politycznych deklaracji, a i listów do innych członków wolnomularskiej loży. Za pałacem rozciąga się park projektu samego Lenne z 1821 roku, który powstał na zlecenie poprzedniego właściciela ziem grafa Wilhelma Wernera Georga von Hake. Łatwo się domyślić, że w pierwotnym wydaniu musiał być piękny - z pojedynczym i grupowym drzewostanem, łąką i przecinającą to wszystko rzeczką, robi do dziś kojące wrażenie.
Po II wojnie światowej zagościło tutaj przedszkole. Pałac ogołocono ze wszelkich zdobień i sztukaterii, wykradziono wyposażenie, a w końcu zaproszono do środka sieroty na losu swego przetrwanie. W 1997 roku spróbowano na fali nowego politycznego nurtu obiekt sprywatyzować, co się nie powiodło. Nowym właścicielem została spółka „Brandenburskie pałace”, która od roku 2004 prowadzi tutaj remont. Długo. I wciąż z nieznanym efektem.
Na przeciwko pałacu znajduje się mały, wiejski kościółek, a przy nim równie mała uliczka imienia von Cansteina, byłego właściciela dóbr Dahlwitz w latach 1703-1718. Carl Hildebrand von Canstein był urzędnikiem dworskim, ale przede wszystkim pietystą, który swój majątek zainwestował w otwarcie pierwszej na świecie instytucji biblijnej („Cansteinische Bibelanstalt”), której zadaniem było rozpowszechnianie Biblii. Pismo Święte miało dotrzeć do każdego, bogatego czy biednego. Nowy Testament kosztował dwa grosze (wartość na dziś – 1 euro), a pełne wydanie sześć groszy. Za życia Carla drukarnię opuściło 180 tys. egzemplarzy Biblii, do roku 1800 liczba ta wzrosła do 2,7 miliona egzemplarzy. Centrum biblijne Cansteina („Canstein Bibelzentrum”) istnieje w Halle do dziś. I przy tej małej uliczce, po zapoznaniu się z historią życia tego pana nasuwają się myśli o jego wpływie na dzisiejsze społeczeństwo Niemiec. Naród wielkich filozofów, poetów i muzyków, ale i masowych morderców, który dziś jest finansową potęgą świata otwierającą granice dla uchodźców, czym oburza wielu ksenofobów na całym globie. Jak potoczyły by się jego losy, gdyby nie Luter i rozłam kościoła? Gdyby nie krzyk o wielkiej niesprawiedliwości, która nie mogła być zamysłem Boga? Gdyby nie walka o dopuszczeniu nas, zwykłych zjadaczy chleba, do wiedzy nie tylko biblijnej, ale i tej o książętach ludzkich czy duchownych, którzy pławili się we władzy i przynoszącej ze sobą materialnej rozpuście? Co jest ważne – historia czy teraźniejszość? Trwanie na straży minionego czy rozwój w stronę oświecenia i zrozumienia, by w końcu stać się lepszym? Nie wiadomo. Człowiek rozdarty jest pomiędzy rzewnością za minionym i utrwalonymi tradycjami, a zmianami, które przynoszą ze sobą lęk przed nieznanym, ale i otwierają wiele zamkniętych drzwi.
Dahlwitz to dosyć ciekawa mieszanka – włoskiego architektonicznego stylu, parkowego rozmachu i duchowego rozwoju tak prawie niezauważalnie przyklejona do granic niemieckiej stolicy.