Błękit nieba i olśniewające światło podkreślają jej królewską postać. Le Seu jest pastelowym spełnieniem marzeń o śródziemnomorskiej wyspie. Katedra stawiana w czołówce największych tego świata. Tryumfalny symbol, którego budowa rozpoczęła się na miejscu meczetu w 1229 roku. Budowa, która ciągnęła się przez wiele wieków, wspomagana rękami kobiet i dzieci. Rozmach, który został wstrzymany na 30 lat konfliktem między Piotrem Aragońskim a Jakubem III (1347-1377), a w 1490 roku katastrofą, gdy zawaliło się środkowe sklepienie. Oficjalnie ukończono katedrę w 1601 roku, ale prace prowadził w niej jeszcze sam Antonio Gaudi w latach 1904-1914. Oko gotyku patrzy na świat 1000 kawałków szkła, a w środku można podziwiać ponad 60 kolorowych witraży. W czasie przesilenia zimowego i wschodu słońca powstaje zjawisko świetlne o podobno niesłychanie barwnym efekcie. Na jedną chwilę przeniosłam się wspomnieniami do
Irlandii, a per pedes do morskiego parku (Parc de la Mar), który rozciąga się u stóp katedry. Założono go w czasie rozbudowy nabrzeżnej ulicy Passeig Maritim w połowie minionego wieku, a jego architektami oraz pomysłodawcami byli sam Joan Miro z Josepem Lluisem Sertem. Znad słonego jeziora, symbolizującego sztucznie odsunięte morze (którego fale kiedyś odbijały się od murów miasta), rozciąga się pocztówkowa panorama ze znajdującymi się na pierwszym planie katedrą oraz pałacem Almudaina. Widok znany wszystkim. Plac, który tańczy fiestą i szumi fontannami. I właśnie tam znajduje się ścienna ceramika autorstwa Joana Miro (3,50 metrów wysokości i 12 metrów szerokości). Dzieło obok podobnych znajdujących się w Madrycie, Paryżu i Barcelonie należy do znaczących tego stylu. Miro spędził na tej wyspie ponad 30 lat swojego dorosłego życia i tutaj zmarł w pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia 1983 roku, kiedy to powstała ceramiczna ściana.
Krążymy wokół zamkniętej dzisiaj katedry słuchając ulicznych muzykantów i podziwiając co krok odkrywane a to architektoniczne, a to artystyczne perełki. Wąskie uliczki z przeróżnych kształtów balkonami wciągają i pieszczą detalem i kulinariami. Zawadiacko wymachująca pięścią figura, uśmiechnięta kolorowa panna z kluczem, w ogóle kolorowo na ulicach. Przy Carrera Corderia odkrywamy sklep, który jako jedyny pozostał na starej ulicy wikliniarzy. Od ponad 80 lat prowadzony z pokolenia na pokolenie dzisiaj jest ostatnim reprezentantem tej należącej do najstarszej majorkańskiej sztuki rzemieślniczej. Tutaj plecie się niemalże wszystko z wikliny, konopii, łuby drzewnej, a kobiety znają jeszcze trudną sztukę wicia z łodyg palmy karłowatej. Kawiarniane stoliki przesuwane na plamy słońca pełne są wygrzewających się gości, a secesyjna kamienica C'an Rei mieni się kolorową ceramiką i rozbawia poczciwymi gargulcami.
W lutym życie płynie zgodnie z rytmem słońca. Cieniste miejsca nie dają ochłody i wszystko przesuwa się w stronę światła. Po tej ciemnej nie ma prawie nikogo, po jasnej gromadzi się mały tłum, któremu przygrywa pan z harmonią grzejąc plecy w ciepłych promieniach. Bardzo podoba się nam aleja z szarymi platanami i metalowa brama ze starym symbolem chrześcijan. Kolejna secesyjna kamienica powala z nóg zdobieniami przy jednoczesnej koronkowości kształtu. A Antonio Maura odgórnie i lekko arogancko wskazuje swoje polityczne racje, które jak przepowiednia spełniły się w przyszłości (przewidział w dyktaturze Rivery upadek monarchii). Zaraz po nim zobaczone różowe serduszko w czarnej obwódce przekazuje jednak wieści, że jakkolwiek by nie było wyjście zawsze się znajdzie. I szybko poczuliśmy przychylność bogów, kierujących nas do lokalu, który obdarował nas lodami w kształcie kwiatów. Misternie ułożone czekoladowo-malinowo-mangowe płatki zwieńczone słodyczą ust. Z radości sfotografowaliśmy przy tej okazji t-shirt z Cyprem, który nasz syn dostał od kochanej
zuli DZIĘKUJEMY!!!
W samym centrum Palmy, na placu Joan Carles I stoi obelisk podtrzymywany przez cztery żółwie, opatrzony czterema lwimi głowami, które to zwierzęta są nieustannie atakowane przez rozpryskującą setkami kropli wodę. Obelisk wykuto z kamienia pochodzącego z Santanyi, a na jego szczycie przytwierdzony został nietoperz z herbu miasta Palmy. Pomnik powstał w 1833 roku ku czci trzyletniej hiszpańskiej królowej Izabeli II. Gdy w roku 1868 ją obalono, zniszczono również fontannę, ale i odbudowano dość szybko. Idąc dalej Passeig des Born docieramy do pilnujących tętniącego życiem miasta dwóch sfinksów. I tutaj znów odnajdujemy szare platany tworzące jeszcze bezlistne niesamowitą majorkańską scenerię.
Armata wystrzeliła miłość, strudzony wędrowiec opadł z sił tuż przed wodopojem, za którym malutkie kolorowe szeregowe domki mogłyby udzielić mu również schronienia. Niestety zastygł w pozie trochę przyprawiającej o trwogę. Stamtąd już niedaleko do pałacu Juana Marcha (1880-1962), biznesmena, który nie wiadomo na czym się dorobił i był najbogatszym człowiekiem Hiszpanii. Wątpliwe interesy, podejrzane polityczne machinacje, współpraca z nacjonalistami w czasie wojny domowej oraz z reżimem generała Franco. Handel świniami, gruntami, hodowla tabaku, energetyka, budownictwo dróg, handel morski, wydawca prasowy, założyciel banku. Przemyt, handel bronią. Pałał się wieloma dziedzinami i życia i przestępstwa. Pałac w doskonałym miejscu Palmy powstał w latach 1939-1945 (jaki czasowy i moralny zgrzyt!), a swoim stylem nawiązywał do pałaców z wieku XVII. Zatrudniony najsłynniejszy kataloński malarz ścienny Josep Maria Sert upiększył sufit klatki schodowej i pokój muzyczny. Ogromne udrapowane kotary wdzięcznie ułożone i lekko zwisające ze ścian, mieniące się srebrem i złotem tworzone były z gipsu, cementu i drzewa w tym samym czasie, gdy miliony ludzi traciło swoje życie w wojennych walkach czy obozach koncentracyjnych. Upadali od kul bądź bomb, z głodu w gettach czy truci w komorach gazowych podczas gdy Sert dekorował dodatkowo ściany egzotycznymi muzykami, akrobatami, kuglarzami i zamaskowanymi tancerzami. Dynamika śmierci i dynamika sztuki inspirowana jazzowymi scenami Nowego Jorku, Nowego Orleanu czy wenecką Commedia dell'Arte. Muzyczny salon robi wrażenie, podobnie jak reszta wystawy z dziełami Chillida, Rodina i Moore oraz XVIII-wieczną bożonarodzeniową szopką, która z ponad 1000 postaci należy do największych na świecie. Juan March założył w 1955 roku fundację swojego imienia wspierającą rozwój kultury Hiszpanii. Czy najbogatszy człowiek tego kraju próbował w ten sposób wyciszyć sumienie? Sztuka łagodzi obyczaje. Bogacz zostawił w spadku rodzinie zadanie jej wzmacniania i szerzenia.
Po wizycie w pałacu snujemy się do momentu powrotu na lotnisko. Ocieramy znów o katedrę, o ruchomą instalację Alexandra Caldera „Nancy” i zatrzymujemy na placu Porta de Santa Catalina przed kościołem stojącym na czubku wieży. Gdy Dennis Oppenheim w 1997 roku wystawił swoje dzieło „Device to Root Out Evil” w kanadyjskim Vancouver, rozgrzmiały okrzyki oburzenia drwieniem sobie z Boga. Nazwa wprawdzie sugeruje próby wykorzenienia zła (co w kanadyjskim przykładzie powinno było odbyć się już dawno temu), ale dopiero zapewnienie, że kapliczka w ten sposób walczy z demonami w piekle, przyniosły ukojenie i akceptację. Dzisiaj oprócz Kanady i Majorki znajdziemy dzielne dzieło również w Calgary. Chwalebnemu obiektowi przyglądają się dwa kamienne gołębie ręki Bana Jakobera, współzałożyciela
Sa Bassa Blanca Museum w Alcudii.
W drodze powrotnej zachwycamy się miejskim kanałem, który przez cztery wieki służył miastu jako …. kloaka. Śmieci, ciągnący się, szczególnie latem, smród, podobno wyrzucano do niego nawet samochodowe części czy zużyty sprzęt elektroniczny. Dzisiaj, po rozbudowie zapór, pomp i śluz i zaopatrzeniu w świeżą wodę prezentuje się jak zadbany park. Wzdłuż brzegów posadzono cyprysy i karłowate palmy, a kaskady nadają mu lekkości. Spotykamy jeszcze pomnik żołnierski i popiersie Chopina, by w końcu powrócić do punktu wyjścia Park de la Mar i pożegnać się z Majorką, która pieści promieniami zachodzącego słońca. Nie przyszłoby mi parę lat temu do głowy, że nie warto wierzyć plotkom, tak wiarygodne były obrazy z telewizji pijanych turystów na plaży.