Droga do pustelni de Betlem jest bajeczna. Popołudniowe słońce czaruje i olśniewa, zakręty na wąskich, wiejskich dróżkach obiecują widoki nieziemskie, drzewa oliwne nadają okolicy charakteru i powagi, a nieboskłon oczekuje w błękitnym geście otwartości. W pierwotnym zamierzeniu mieliśmy wyruszyć z dołu znad morza, zdecydowaliśmy się jednak dojechać do pustelni i dotrzeć na szczyty o zachodzie słońca.
Ermita de Betlem to urocze i najcichsze miejsce, jakie zobaczyliśmy na Majorce. O zmierzchu i bezludne prezentowało się wybornie. Ciemną cyprysową aleją dotarliśmy do kościółka i pustelni pozbawionej swoich mieszkańców. Ostatni brat opuścił klasztorne mury w 2010 roku, dziś rozbrzmiewają tylko owcze dzwoneczki. Przez nikogo niepokojone skubią trawę i pobekują wskazując drogę jagniętom. Sielski widok i takie samo uczucie. Zaglądamy do kaplicy i za nią, przechodzimy przez małą kamienną bramę i wspinamy się trochę w górę. A później idziemy do groty stylizowanej na francuską w Lourd ze źródełkiem zdrowej i ożywczej wody. Madonna skamieniała spogląda uparcie w górę, a my decydujemy się pójść małą ścieżynką we wskazanym kierunku.
Jest pięknie. Zadziorna skała ze spiczastą czapeczką wyciąga się do księżyca, ścieżynka jest kamienna, wąska, a flora egzotyczna. Inna od tej na szlakach beskidzkich czy tatrzańskich. Palmy karłowate, juki, kwiaty, bujność i gęstwina, w której toniemy po pas. Kamienną bramą wita nas rezerwat przyrody półwyspu Llevant, który powstał w 2001 roku i obejmował 21 507 hektarów. Na skutek roszczeń finansowych prywatnych właścicieli gruntów w 2003 rezerwat skurczył się aż o 92,23%. Wędrujemy przez zalaną późnopopołudniowym słońcem przestrzeń, skały porośnięte trawami i sukulentami, by dotrzeć do punktu widokowego, który napełnił nas szczęściem. Zwyczajnie i po prostu.