Budynek z mansardowym dachem prezentuje się sielsko. Wydaje mi się, że mogłaby tutaj mieszkać Ania z Zielonego Wzgórza, chociaż wzgórza brak. Za to na horyzoncie gorzeje słońce za czarnymi szponami ogołoconych drzew. Jest przytulnie na pierwszy i kolejny rzut oka. Od razu chciałoby się zostawić swoje walizki, tobołki, porozstawiać gliniane garnki, rozciągnąć na drewnianym łóżku pierzynę. I ugotować strawę smaczną, pożywną, rozgrzewającą.
Dworek dwa razy bankrutował. Najpierw przy rodzinie, która go wybudowała, von Lüskow, w 1773 roku, później w 1934 roku. Nabył go wtedy niejaki Alwin Neumann i urządził gospodę wraz ze sklepem kolonialnym. Do lokalu przyjeżdżali goście kolejką wąskotorową z Anklam. Niestety, rok 1945 przyniósł jak wszędzie w sektorze socjalistycznym wywłaszczenie, sam Neumann wylądował w łagrze nr 9 w Neubrandenburg, gdzie zmarł. Lokal istniał jako taki do 1978 roku, a po 15 latach opuszczenia trafił w ręce związku opiekującego się zabytkami. W międzyczasie wrócił do spadkobierców Neumanna, którzy znów go sprzedali związkowi.
Dzisiaj nikogo tutaj nie ma. Wokół ruiny budynków gospodarczych, a sam dworek zdaje się być remontowany. W środku czysto i skromnie. Słońce już prawie zaszło, więc cienie zmroku oplatają naszą zaspokojoną ciekawość. Kołyszą ją do snu. Jeszcze zatrzymamy się na chwilę w Neubrandenburg, mieście czterech bram, by się zapewnić, że koniecznie musimy się tutaj na całodzienną wycieczkę wybrać. Może wiosną?