Na mapie wygląda na duże miasto, a po przybyciu na miejsce mamy wrażenie, jakby to była trochę większa wioska. Już sama droga do Castelbuono jest niezmiernie malownicza, co wcale nie dziwi, gdyż miasteczko położone jest w Parku Krajobrazowym Gór Madonie. Domyślamy się, że w sezonie musi tutaj wrzeć, dzisiaj jednak jest przede wszystkim sennie. Jest południe, więc i zamek i wszystkie kościoły są zamknięte, ba nawet restauracje. Tylko jedna słynna cukiernia braci Fiasconaro jest otwarta. Uprzejma sprzedawczyni częstuje specjałami z manny, z którego Castelbuono słynie. Manna to wyciekający z pnia jesionu mannowego sok mleczny, który pod wpływem ciepłego powietrza zastyga w grudki. Słodki wyrób zamieniany jest w rożne ciasta, chlebowe smarowidła, ciasteczka, ale i wykorzystywany w wytrawnej kuchni. Na ryneczku odkrywamy jeszcze uroczy i otwarty sklepik, w którym nie mogę oprzeć się pewnej kotce. Na dziedzińcu zamku dowiadujemy się, że zaczął on powstawać od 1316 roku i przed długie lata służył grafom i książętom rodziny Ventimiglia. A samo miasteczko założyli Sykulowie, należący do jednego z trzech plemion zamieszkujących Sycylię przed fenicką i grecką kolonizacją.
Koniecznie trzeba wspomnieć, że od lutego 2007 roku wywóz śmieci powierzony został tutaj … sześciu osłom, które to według burmistrza miasta są i tańsze w eksploatacji od śmieciarek i przyjaźniejsze dla środowiska.
Żeby jednak zbyt się nie rozleniwić senną atmosferą i nie ulegać grzesznym wpływom cukru jedziemy dalej, aż do Palermo...
... z lekkim przerażeniem jeżdżąc po wysokich wiaduktach na pająkowatych filarach. Jeśliby tylko raz zadrżała ziemia...nikt nie miałby żadnych szans...