Wizyta w Pekinie to zwykle niezwykłej urody i historycznej ważności standard – Zakazane Miasto z carskimi ogrodami, Pałacami: Wiecznej Wiosny, Doskonalenia Umysłu, Niebiańskiej Czystości, Pawilonem Jedności i Muzeami Brązów, Zegarów czy Sztuki, Świątynia Lamajska, największa i najważniejsza świątynia buddyzmu tybetańskiego, Taoistyczna Świątynia Nieba, Letni Pałac cesarzy chińskich, plac Niebiańskiego Spokoju czy Wielki Mur Chiński. Unesco, dostojność, ważność i doniosły bieg historii.
Mnie Pekin złapał od razu w cęgi współczesności. Zakleszczył lepkim dotykiem buzującego gospodarczą potęgą komunizmu, zanurzył w lekkiej obawie o prywatność, o intymność, o ciekawość, której może lepiej zbytnio nie okazywać. Nie przyciągnął do turystycznych schematów, ale najpierw zatrzymał w hutongu, a potem niepojęcie dał odczuć pod standardową skórą turystyki Pekin zakazany – zakazanych ludzi, zakazanych myśli, zakazanych miejsc. Przy czym owe wspomniane przed chwilą Zakazane Miasto w ogóle się do tego nie zaliczało.
Miasto o ponadtysiącletniej historii, od 860 lat stolica państwa, które zawsze czuło się pępkiem pragnącego dobrobytu świata. Wybudowane na centralnej osi o długości początkowej 7,8 km dziś co krok przenosi nas w inny wymiar czasu. Chińczycy od zawsze wierzyli w wieczny cykl życia i śmierci. Chiński cesarz, który pęczniał w bogactwie i dusił w ceremoniach obumarł, Pekin rozszarpała wojna domowa, Japończycy, a później komunistyczna rewolucja. Dzisiaj zdaje się odradzać na nowo, niedostrzegalnie wyrastać na potęgę wspieraną życiem i pracą milionów swoich obywateli. Opleceni wszędobylskimi kamerami, zachłyśnięci nowoczesną i najlepszą techniką (tutaj nie tylko że robot obsłuży nas w restauracji, ale żebrakowi można rzucić datek do kubeczka, albo zeskanować kod smartfonem), otoczeni opieką tysięcy funkcjonariuszy porządkowych i milicyjnych jedni korzystają ze wszelkich dobrodziejstw inni klepią nie tylko biedę, ale przede wszystkim brak jakiejkolwiek tożsamości.
Gdy idziemy przez hutong, starą, tradycyjną dzielnicę miasta, do leżącego w samym jego środku hotelu, zastanawiam się, który z nich, Pekińczyków tutaj spędzających swoje wieczory przy grze planszowej albo rozmowie z sąsiadem jest właśnie nim – drugim dzieckiem, które jako obywatel nie miało przez ostatnich 30 lat żadnych praw. Praktykowana od 1980 do 2015 roku polityka jednego dziecka oznaczała, że jeśli rodzicom urodzi się drugie było ono nielegalne. Nie mogło zostać zarejestrowane, pójść do szkoły, nie otrzymywało dowodu osobistego, a to oznaczało, że np. nigdy nie skorzystało z metra czy pociągu, nie wypożyczyło książki z biblioteki (o ile nauczyło się samo czytać) i nie zawierało związku małżeńskiego. Nie było ubezpieczone, nie miało praw do żadnych świadczeń. To wszystko można było znieść wpłacając karę, która była tak horrendalna, że większość rodziców nie mogło sobie na nią pozwolić. Jeden mężczyzna opowiada, że trzydzieści lat wstecz wynosiła ona w jego prowincji okołu 600 euro. Jego rodzina zarabiała na miesiąc 8 euro. „Nawet gdybyśmy zrezygnowali z jedzenia i picia nie bylibyśmy w stanie zebrać takiej sumy”. Każda prowincja ustalała opłatę sama. Krążą słuchy, że dla wielu rządzących było to niezłe źródło dochodowe. Na co przeznaczano kary nie wiadomo.
Takich drugich dzieci ma być około 13 milionów. Istniały dla nich szkoły, wprawdzie nielegalne, ale tolerowane przez rząd o ile propagowana była w nich ideologia marksistowsko-leninowska. Rodzice wnosili roczną opłatę i zaliczali się do szczęśliwców. Wielu ludzi żyjących w Pekinie to przyjezdni z odległych ubogich chińskich prowincji. Nie mają w mieście prawa do ubezpieczenia dopóki nie uzyskają zameldowania, a to podobno bardzo skomplikowana procedura. Ich dzieci wysyłane są na wieś do dziadków i widzą swoich rodziców raz na rok. Rodziców, którzy walczą o egzystencje w stolicy, która aż kipi od dostatku.
Wracając jednak do dzieci nielegalnych najperfidniejsze w tej polityce była jawna dyskryminacja w porównaniu do dzieci pierwszych czyli legalnych. Dziecko pierwsze miało zapewnione miejsce w przedszkolu, bezpłatne leczenie, mieszkanie, dodatki rentowe, bezpłatną szkołę do 14 roku życia, zagwarantowane miejsce pracy, więcej urlopu, więcej ziemi dla rolników, tzw. 500+.
Zanim dotrzemy jednak do tych dywagacji na pekińskich wąskich hutongu uliczkach, lądujemy i udajemy się po bezpłatną wizę ważną dla tranzytowców przez 144 godziny. Procedura nie jest skomplikowana, ale trzeba wypełniać druczki, a potem stać w kolejce, by dać się sfotografować, zeskanować palce i wbić w paszport odpowiednią adnotację. Później kontrola paszportowa, przejazd wagonem do bagażu i zakup karty do ładowania z biletem na ekspres, który dowiezie nas do centrum. W hotelu jest tak cicho, że przez chwilę nie wierzymy, że jesteśmy w Pekinie. Pokój dostajemy od razu i zasypiamy na trzy godziny.