Geoblog.pl    mamaMa    Podróże    Jestem w podróży...choćby tylko w głowie 2020    Młodzież i oktagon (pałace i dwory Brandenburgii)
Zwiń mapę
2020
11
sty

Młodzież i oktagon (pałace i dwory Brandenburgii)

 
Niemcy
Niemcy, Gräbendorf
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 74 km
 
W Blossinie zaskakuje nas dworek w pięknym, błękitnym kolorze. Jest już późne popołudnie, więc atmosfera robi się gęsta, nasączona magią zmierzchu i cieniami, które wydłużając się uskakują prozaicznym spojrzeniom wprost. Pastelowy kolor dworskich ścian po szlachecku odcina się od szarej poświaty na horyzoncie. Sam Friedrich Wilhelm I Pruski wybudował ten obiekt w 1729 roku. Myśliwski domek, w którym mógł się zatrzymać przed lub po trudach zbrodniczych łowów. W 1856 roku miała tutaj swoją siedzibę szkoła wyszywania dla dziewcząt, a od 1935 roku właścicielem był baron von Lippert, który podobnie jak pruski król polował, hodował konie i prowadził dziewczęcy pensjonat. Po II wojnie światowej chciano dworek wyburzyć. Mądrzy mieszkańcy sprzeciwili się niecnym planom i stoi sobie niebieściutki do dziś. Jakoś zawsze przewijała się przez niego młodzież i teraz mieszkają w nim nastolatkowie dotknięci psychicznymi chorobami bądź uzależnieni od używek. Uczą się życia wbrew chorobie bądź bez ulepszaczy. Mają przed sobą brandenburską przestrzeń i zachody słońca, dla których można stracić głowę. Niedaleko stąd do Sauwinkel, kanału łączącego dwa jeziora: Wolziger See i Langer See. W spokojnej wodzie odbijają się stojące rzędem drzewa, a niebo a to żółci się kaczeńcem, a to różowieje młodości zachodem. Wyjeżdżamy stąd z ciężkim sercem postanawiając nieoczekiwanie odwiedzić miejsce, które znaleźliśmy na mapie. Zachęcający oktagon i nieprzebrana chęć zatrzymania się jeszcze gdzieś. Dlaczego nie tam? Podobno to była cegielnia.

Gry docieramy na zielone wzgórze w Gräbendorf oktagonu nie widać. Cegielni też nie. Majaczy za polem jakiś dom, wygląda na opuszczony, więc podjeżdżamy pod niego. Okazuje się, że ktoś tam musi mieszkać, zadbany, a nawet ozdobiony różnego rodzaju skulpturami. Wracamy więc i parkujemy na wyznaczonym małym parkingu organizacji Arche Weinberg. Ule i opuszczona ciężarówka. Za chwilę zamknięta bramka, a za nią parę domków, jeden najwyraźniej z czasów świetlanego socjalizmu. Wchodzimy w las, by zobaczyć, czy od jego strony nie wejdziemy na teren, jak myśleliśmy, cegielni.

I tutaj można wierzyć w przypadki, albo nie. Można uznać, że tak miało być, można prozaicznie stwierdzić, że się zwyczajnie dzieje, a magiczne znaczenia nadajemy temu sami. Można wszystko, można nic. A było tak:

Przedzierając się przez las mieliśmy niemalże u stóp jakiś ośrodek po części wyremontowany. Gdzieś na końcu majaczył strzelisty dom. Byliśmy bardzo ciekawi, a od strony lasu rzeczywiście nie było płotu czy siatki, czyli droga stała otworem. Nagle zorientowaliśmy się, że dokładnie naprzeciwko nas w tę samą stronę zmierza dwoje ludzi z psem. Chwila zdenerwowania z powodu możliwej kontroli bądź psiego konfliktu zamieniła się w powitanie i rozmowę najpierw o braku czworonożnego zagrożenia z żadnej strony. Nie znam początku dialogu, jego łagodny przebieg jak zwykle załatwił mąż. Mężczyzna bez zastanowienia zaprosił nas na teren ośrodka i emanując energią popychał nas nią w stronę owego strzelistego domu, który ma wyjątkową historię...

Nie mogłam opędzić się od myśli, że wyszli nam naprzeciw....

Mężczyzna nie mógł powstrzymać potrzeby poinformowania nas, gdzie jesteśmy. Tak, to była kiedyś cegielnia. Jednak najpierw kultywowano tutaj winorośle według tradycji cysterskich mnichów, którą wnieśli na brandenburskie ziemie w XIII wieku. I gdy przybyli tutaj na mocy uchodźcom przychylnego edyktu poczdamskiego z 1685 roku Hugenoci, rodzina Hohenzollern zainteresowała się grebendorską winnicą. Okolica należała wraz z wyżej wspomnianym Blossinem do myśliwskiego rewiru Friedricha Wilhelma I, nic nie stało więc na przeszkodzie, żeby protegować jej rozwój. Syn Friedricha I, Friedrich II, zasłynął jako inwestor w brandenburskie rolnictwo, które przeżywało za jego panowania i swój renesans i złoty, bogaty wiek. Wokół powstawały winnice na wzór tej z Sanssouci, więc i tutaj na zboczach wzgórza uformowano winne tarasy. Winem płynącą bajkę zakończył gwizd lokomotywy ciągnącej wagony pełne skrzynek z winami Włoch czy Francji. Ogromna konkurencja dla brandenburskich winorośli, która powaliła ją na kolana. Winnica w Gräbendorfie musiała szukać nowego przeznaczenia i znalazła w zwycięstwie niemiecko-francuskiej wojny z lat 1870-71. Powstało po nim Cesarstwo Niemieckie, prężnie rozwijające się państwo ze stolicą w Berlinie, które z prowincjonalnego miasta zamieniało się w aglomerację z 4 milionami mieszkańców, która miała niezaspokojone potrzeby mieszkaniowe. Wiele winnic przekształciło się w cegielnie. I ta tutaj też. Weinberg w Gräbendorfie zamienił się w Tonberg. Hohenzollernowie znaleźli nowe i doskonałe źródło dochodu. I któregoś pięknego dnia wysiadł z pociągu na stacji Groß-Besten (dzisiejsze Bestensee) niejaki Friedrich von Hohenzollern-Sigmaringen. Pochodził z katolickiej części słynnego rodu i za żonę pojął Louisę von Thurn und Taxis (1879 rok). Obydwa fakty przyczyniły się do jego majętności i umożliwiły szczodrą i nowoczesną rozbudowę cegielni, którą zakupiły w wyniku … oszustwa. Otóż jego pełnomocnik porucznik Fink przygotował tę wizytę szczegółowo dbając przede wszystkim o własne interesy. Najpierw pokazano księciu beczkę wypełnioną gliną, która nie pochodziła z prezentowanej posiadłości, tylko z innej cegielni. Później sprzedano wzgórze za 500 000 marek, a sprzedawcą okazał się sam Fink z niejakim panem Trollem, który wcześniej zakupił teren za o wiele mniejszą sumę, gdyż złoża gliny były już prawie wyczerpane. Do tego wszystkiego książę pokusił się o kupno willi znajdującej się na wzgórzu za 24 000 marek, zainkasowane znów przez pełnomocnika Finka, który z 43 000 marek przeniósł się do Nowego Jorku.

Friedrich jednak już zdążył zakochać się w zakupionej posiadłości i zainwestował w nią 1,5 milionów złotych marek (dziś to podobno byłaby suma 7,5 miliona euro). Rozbudował cegielnię – latem zatrudnionych było tutaj 100 mężczyzn i 14 młodych kobiet, zimą liczba zatrudnionych redukowała się do 60-ciu. Wypłacano im tygodniowo 1500 marek.

Dla porównania:
robotnik cegielni otrzymywał od 28 do 40 fenigów za godzinę,
kamieniarz za 1000 kamieni – od 1,20 do 1,30 fenigów, czyli przy dobrej pogodzie i pracy od 6 rano do 7 wieczorem – 24 do 44 marek tygodniowo,
zwyczajny pracownik cegielni zarabiał między 22 a 27 markami tygodniowo w lecie, zimą przy pracy do 16 – średnio 13 marek.

Książę zarabiał jako pruski generał 12 000 marek w miesiącu i przysługiwało mu służbowe mieszkanie ze służbą w Berlinie.

Wracając jednak do zakupionej willi – według naszego informatora był to jeden z pierwszych tzw. składanych domów na świecie i ten właśnie egzemplarz ma pochodzić ze światowej wystawy w Kanadzie. Po weryfikacji wiadomości okazało się, że pod koniec XIX wieku nie było żadnej wystawy w Ottawie. Faktem jest jednak, że dom niezmiernie ciekawie skonstruowany stoi w świetnej pozycji i z doskonałym widokiem na okolice. Książę zbudował przed nim schody prowadzące w krajobraz (!!!), a za nim zbocze zamienił w winnicę,, która zaopatrywana była w ciepłą wodę. Hydranty, wodne krany i podziemny system kanalizacyjny pozostały do dziś. Prawdopodobnie hodowano tutaj też brzoskwinie i morele, bardzo modne w tamtych czasach owoce. Koleją żelazną sprowadzano prostopadłościany wapnia muszlowego z Jury Szwabskiej (Schwäbische Alb) oraz piaskowca trzcinowego w celu budowania z tych materiałów ogrodowego i tarasowego wyposażenia. Materiałów nad wyraz ekologicznych, gdyż dających miejsce do życia sporemu roślinnemu i zwierzęcemu ekosystemowi.

Wiejską idyllę księcia Friedricha przerwały … seksualne poczynania berlińskiego dworu. W 1891 roku doszło do publicznego skandalu, który wstrząsnął posadami protestanckiego, cesarskiego domu. Ktoś doniósł prasie, że w myśliwskim pałacyku Grunewald organizowane są potajemne schadzki, w czasie których członkowie carskiej rodziny dają upust swoim różnorakim cielesnym potrzebom. O wyciek podejrzewano niejakiego Leberechter von Kotze, cesarskiego mistrza ceremonii, którego też od razu pojmano (co zlecił osobiście Wilhelm II słusznie bojący się o własną reputację). Kotze jednak nie można było niczego udowodnić, afera zataczała coraz szersze kręgi, by dotrzeć nawet jako temat do Reichstagu, co rusz ktoś się o swoją zranioną godność pojedynkował, aż w końcu cesarz zlecił naszemu księciu prawne wyjaśnienie sytuacji. Niestety, 1000 stron spisanego śledztwa jak najbardziej znalazło upust i ponowne dojście do prasy, co sprowadziło na księcia gniew już przecież rozsierdzonego cesarza. Friedrich von Hohenzollern-Sigmaringen musiał ustąpić jako pruski generał, co oznaczało całkowitą utratę znaczenia na berlińskim dworze. W 1897 roku opuścił oszukany Prusy i zamieszkał w miejskim mieszkaniu w Monachium, gdzie 2 grudnia 1904 roku zmarł. Jego żona przeżyła go o prawie pół wieku. Cegielnia zawiesiła działalność, a w 1899 roku została sprzedana. Zmieniali się właściciele, a po II wojnie światowej DDR umiejscowiła tutaj swoją pocztę. W latach 60-tych minionego wieku kombinatowi VEB Robotron z Berlina przydzielono placówkę jako wypoczynkową, o czym świadczy na początku widziany przez nas budynek. Urządzano w nim zakładowe imprezy, co z rozrzewnieniem mieszkańcy okolic wspominają do dziś.

W tym momencie opowieści zostaliśmy wpuszczeni do wybudowanej przez księcia winnej piwnicy. Znajdowała się w niej zakurzona butelka polskiej wódki. Rozbawiona całą sytuacją, zauroczona niezmiernie miłą i „rasową” z wyglądu towarzyszką mężczyzny powiedziałam:”jeśli istniałaby reinkarnacja można byłoby uznać, że to Pan był tym księciem”. Usłyszałam na to całkowicie spokojną i oczywistą odpowiedź:”my w reinkarnację wierzymy”.

On, ów mężczyzna, był bardzo elegancko ubrany, miał typowo dla arystokracji zawinięty szal i komponował się z całą posiadłością nie tylko idealnie – zdawał się być jej częścią. Prawdopodobnie dlatego, że jako współwłaściciel realizował projekt u jej stóp – ekologiczny ogród w kształcie oktagonu. Można zająć jedną, bądź dwie rabatki i uprawiać stare odmiany warzyw, których nasiona znajdują się w jego posiadaniu. Aktualnie uwikłany jest w konflikt ze swoim wspólnikiem, który jego zdaniem zbyt integruje w przyrodę wycinając np. zupełnie niepotrzebnie drzewa. Czuć od razu ogromną niezgodę na zmianę w koncepcie – nie wiadomo czy jego własnym czy owego księcia z końca XIX wieku. Z internetu dowiedziałam się, że Lothar jest filozofem i pedagogiem natury. Z przyjemnością przyjęliśmy zaproszenie do rolniczego zaangażowania się na wzgórzu Weinberg. Cegielnia przeminęła, warzywno-owocowe potrzeby człowieka nie przeminą jednak nigdy.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (13)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2020-02-12 08:49
Spotkanie i rozmowa to coś co udaje się Wam w doskonały sposób realizować!
Wiadomości moc a wieczorne zdjęcia fantastyczne !
 
marianka
marianka - 2020-03-22 20:25
Ha! Prawdziwie historyczne spotkanie ;)
 
 
mamaMa
Anna M
zwiedziła 19% świata (38 państw)
Zasoby: 1450 wpisów1450 5629 komentarzy5629 23026 zdjęć23026 1 plik multimedialny1