Geoblog.pl    mamaMa    Podróże    Jestem w podróży...choćby tylko w głowie 2020    Chociaż nie ma - jest (pałace i dwory Brandenburgii)
Zwiń mapę
2020
05
kwi

Chociaż nie ma - jest (pałace i dwory Brandenburgii)

 
Niemcy
Niemcy, Gehren
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 20962 km
 
Wokół rozpościera się wiosenno-kwietniowa przestrzeń wibrująca budzącym się do płodnego życia owadzim światem. Nad strumykiem Gehrener Berste otulone krzaczastymi ostrężynami kończą swój ziemski żywot ruiny młyna. Schiele-Mühle. Kiedyś przyjeżdżali tutaj zapewne mieszkańcy okolicznych wiosek i mielili swoje pszeniczne zbiory, dyskutowali, plotkowali, opowiadali o trudach i radościach życia. Młynarz był być może przystępny, otwarty dla wszystkich, a może był gburem znużonym żmudną pracą. Zmarł i nie zostawił po sobie potomków? A może dzieci nie chciały młyna przejąć? Może znudził się mącznymi sprawami? Zbankrutował? Zachorował? A może właścicielką była młynarzowa?
Nie ma w internecie żadnych informacji na temat młyna. Krótki pobyt pobudza wyobraźnię, atmosfera rozpala domysły.

Równie tajemnicze są ruiny znajdującego się o rzut beretem stąd kościoła, a konkretnie jednej jego ściany stojącej na cmentarzu w miejscowości Riedebeck. Wiadomo, że kościół wybudowany w latach 1220/40 stał kiedyś w centrum Bornsdorf, miejscowości, do której dziś administracyjnie należy Riedebeck. Dlaczego w XV wieku zdecydowano się przesunąć osadę nie wiadomo. Najprawdopodobniej winna była uciążliwa bliskość granicy między Łużycami Dolnymi a Księstwem Saksonii, która nieustannie przyczyniała się do regionalnych konfliktów i wojen (np. w 1416 roku w czasie konfliktu zbrojnego między arcybiskupem Magdeburga a saksońskim księciem, albo w 1430 roku w czasie wojen husyckich). Wierni przenieśli się do nowo wybudowanego kościoła, a ten tutaj popadał w ruinę, by w końcu stać się charakterystycznym symbolem okolicy. Jedna ściana i malutki cmentarz wokół. Do pełni uroczej kompozycji doskonale wpasowały się wierzby.

Jedziemy więc do tej przeniesionej o 4 km miejscowości. Bornsdorf śpi prawdopodobnie wirusowym snem, a my z ogromnym rozrzewnieniem zatrzymujemy się przed byłym pałacem, z którego zostały tylko piwnica, części murów i stara wieża. Z rozkwieconym drzewem wiśni, ze świeżą i koronkową zielonością, z błękitem nieba i starymi zdjęciami, które można obejrzeć na miejscu rozczula obraz, który wprawdzie jest, ale jakby go nie było.

A było to tak:

starą słowiańską osadę Baranojce po wojnach husyckich w 1489 roku przejęła rodzina von Wolffersdorf. Zbudowali pałac z zapleczem i gospodarowali tutaj do roku 1728, w którym to przeszedł on na własność rodziny von Langen. Ich członek, niejaki Caspar Sigismund zainicjował w 1734 roku przebudowę na trzyskrzydłową, integrując przy tym wieżę. W XIX wieku posiadłość przeszła na własność rodziny von Thermo, która barokowy ogród przekształciła w park krajobrazowy. I podobno tej rodziny członek w 1917 roku przegrał pałac w grze hazardowej. Rzeczywiście na krótko właścicielem zostało berlińskie Neukölln, a w latach 1922-1945 Friedrich von Arnim. I pałac jako taki zakończył swój byt. Ograbiony w czasie II wojny światowej miał zostać wysadzony w powietrze. Wymknął się przeznaczeniu na chwilę, zrezygnowany przyjął w na swoje pokoje potrzebujących mieszkania i edukacji. Zmęczony otworzył się na niebo tracąc dach, czym w końcu przyczynił do swojej śmierci. Zburzono go zostawiając jedynie starą 23-metrową wieżę.

I chociaż go nie ma – jest. Czasem nie da się usunąć atmosfery, energii, niepojętych śladów egzystencji. I to nie rozpacz ogranego hazardowicza i nie cichy słowiański smutek przepędzonych, ale jakaś godność i butność, która szumi teraz w rozsianych wokół kwiatach i która lśni pancerzem setek maszerujących w wiośnianym szale insektów. Czujemy się zaproszeni w ten nieobjęty problemami początków tego roku świat i zatrzymujemy na posiłek.

Później rozglądamy się po być może byłym parku w poszukiwaniu pokrzyw. I jedziemy do Weißack, gdzie w dwuskrzydłowym, dwupoziomowym i neorenesansowym dworze rodziny von Obernitz od czasów zakończenia II wojny mieszkają dzieci. Ośrodek wychowawczy dla tych, którym z różnych powodów nie jest dane wychowywać się w rodzinie pomiędzy 6 a 16 rokiem życia. Próbujemy im sobą nie przeszkadzać i szybko wracamy do centrum wioski, w której na miejscu stojącego kiedyś kościoła spotykamy dzwonnicę i trzy epitafia. Jedno jest szczególnie ciekawe. Korpulentny mężczyzna z zastanawiającą dziurką w miejscu genitaliów, niby groźny, a jednak dobroduszny. Nikt nie mógł jego rozlewającej się objętości brać na poważnie. I takim pozostał jeszcze stulecia po swojej śmierci – interesującym obiektem pobłażliwości.

W drodze do kolejnego ciekawego pałacu okolicy zatrzymujemy się na chwilę w lesie, by zza bramy zajrzeć na teren byłego zamku Jarina bądź Geroburg. Piękny biały dom lśni w słońcu, a za nami odkrywamy otwarte drzwi w las. Zdają się być zwyczajnie zapomniane, nikt przez nie przechodzi, a dzięki temu malownicze i urzekające.

W pałacu Sinntrotz brakuje na bogato ubranej księżniczki. Sinntrotz to gra słów – Sinn jako zmysł, a Trotz jako pomimo i gdy czuję się tą drugą warstwę języka wychodzi z tego smaczna mieszanka domysłów. Dla mnie i póki co. Biały mur i biały pałac z żółtą willą. Wszystko wystaje zza ogrodzenia, wejście jest zamknięte. Przy bramie złota tablica informująca o Akademii Sztuk Pięknych. Były młyn Jakuba z XV wieku w 1902 roku przekształcony przez pruskiego generała Ulricha von Etzdorf w pałac. Młyńskie koło służyło do produkcji energii zanim nastąpiła elektryfikacja, a po jego śmierci właścicielką została jego żona, która w 1933 roku wynajęła posiadłość NSDAP, dla której pałac został szkołą dla urzędników. Za czasów DDR odpoczywali tutaj rzemieślnicy. Po wojnie długo stał opuszczony, aż dostał się w ręce artysty o pseudonimie Graf Sinntrotz. Graf pochodził z Jugosławii i nazywał się naprawdę Predrag Simic. Przy czym graf jest tutaj jak najbardziej prawdziwe – pochodził z czarnogórskiej arystokracji, Nie tylko artysta, ale obywatel świata, malarz, rzeźbiarz, filozof, utopista i obrońca praw człowieka. Urodził się w sierpniu 1947 roku, matka była muzyczką, a on sam najmłodszym z czterech braci. Szybko poszedł do wojska, co było najszybszą metodą na otrzymanie paszportu i ucieczkę z Jugosławii. Graf nie chciał „udusić się w świecie indoktrynacji i głupoty”.Podróżował po całym świecie, w ten sposób przyswajając sobie sztukę, a od 1971 roku pracował w Niemczech. W 1983 roku rozpoczął tworzenie własnej galerii o filozoficznej nazwie „Sinntrotz”, co sam tłumaczył jako:”czyń dobro i wrzuć je do wody”. Galeria miała być alternatywnym forum dla politycznych artystów, gdzie mogli rozwijać się bez cenzury i nacisku na osiągnięcie sukcesu. To on w 1996 roku kupił pałac w Gehren, gdzie dodatkowo otworzył Akademię Sztuk Pięknych, prowadził aukcje sztuki i przebudował artystycznie wnętrze. W 2005 roku w prasie pojawiły się informacje, że graf ma dosyć i chce sprzedać posiadłość za 2 miliony euro. Przegrał z biurokracją i przeniósł do Toskanii, gdzie obcując z młodymi artystami głosi tezę, że „przyszłość należy do młodych, jak tylko się zestarzeje”. Na stronie internetowej jednak widnieją informacje o jego sztuce w pałacu i możliwości wynajęcia bardzo ciekawych pokoi na imprezy okolicznościowe. Może graf jednak nie całkiem zrezygnował?

Kąpiemy się w lesie, drepczemy po miękkich i wysłanych szyszkami dróżkach i oddychamy pełną piersią po wrażeniach dniach. Natrafiamy na trasę saneczkarską wytyczoną przez żądnych sportów okolicznych mieszkańców na początku XX wieku i docieramy do diabelskiego kamienia. Diabeł miał tak się zezłościć na budowę kościoła w pobliskim Gehren, że zaczął zbierać głazy do fartucha, by obrzucić, a tym samym zniszczyć to niecne przedsięwzięcie. Oczywiście dzielny kapłan postraszył go krucyfiksem, na co diabeł musiał zasłonić sobie twarz gubiąc przy okazji kamienną broń. Głaz jest pomimo szatańskiej historii niezwykle przyjazny. Idąc dalej spoglądamy z góry na leśną scenę i docieramy do punktu widokowego, z którego widać słynną Tropical Island. Tablice na szlaku prowadzą do "Leśnego Domu", kiedyś siedziby dyrekcji pobliskiej, nieistniejącej już, kopalni.

Reszta jest rozkoszą brandenburskich piachów i strzelistych sosen wraz z igrającymi z jesiennymi liśćmi promieniami zachodzącego słońca. Upojnym zapachem runa i soczystej żywicy.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (34)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
mamaMa
Anna M
zwiedziła 18% świata (36 państw)
Zasoby: 1387 wpisów1387 5453 komentarze5453 21764 zdjęcia21764 1 plik multimedialny1