Queretaro to nasza kwarantanna. Przedłużamy zaplanowany w nim pobyt, spędzając jeden cały dzień w hotelowym pokoju. Chłopaki na gorączkowaniu i spaniu, ja na czytaniu „10 godzin” Marii Nurowskiej, w której to książce kot jest górą. Niezwykle optymistyczny rozwój historii Polski. Aura sprzyja całej trójce, jest zimno i pada deszcz.
Późnym popołudniem przypływ energii wygania nas na miasto. Idziemy coś zjeść przyglądając się przy okazji zapłakanemu miastu. Położone u stóp Wzgórza Dzwonów (Cerro de las Campanas) Queretaro posiadała ładne domy, kościoły i place, zadbane fontanny i parki. Starówka dostała w 1996 roku wpis na listę UNESCO.
Założyli je Indianie Otomi, z których języka pochodzi jego nazwa k'eri ireta rho czyli miejsce wielu ludzi. W XV wieku zajęte przez Azteków, a w latach 1531-1570 Hiszpanów, którzy korzystali z niego jako centrum zaopatrzenia kopalń w Guanajuato i Zacatecas. To stąd wypłynęła idea niepodległości Meksyku. Spotykali się tutaj, w domu Josefy Ortiz de Dominquez, bohaterki narodowej znanej jako La Corregidora, ludzie, którzy sprzeciwiali się Europejczykom. La Corregidora była kreolką, żoną Miquela Domingueza, powołanego w 1802 roku do Queretaro na urzędnicze stanowisko. Pod pozorem literackiego salonu spotykała się m.in. z duchownym Miquelem Hidalgo i Ignacio Allende, z którymi planowała niepodległość Meksyku. Jej mąż prawdopodobnie o niczym nie wiedział. Hidalgo jako katolicki kapłan sprzeciwiał się nie tylko politycznym uciskom. Oczytany i nie poddający się wpływom otoczenia krytykował otwarcie celibat. Zapłacił za wszystko swoim życiem, podobnie jak Allende, obaj rozstrzelani – Allende 26 czerwca, Hidalgo 30 lipca 1811 roku. Jednak ich idei nie można było zatrzymać. Meksyk ogłosił swoją niepodległość po 11 latach wojny w 1821 roku, którą Hiszpanie uznali dopiero 28 grudnia 1836 roku.
W czasie tzw. wojny o reformę pomiędzy siłami konserwatywnymi i liberalnymi w Meksyku doszło do tzw. interwencji francuskiej w latach 1861-1867. I właśnie w Queretaro aresztowano cesarza Meksyku Maksymiliana I z rodu Habsburgów (brata cesarza Franciszka Józefa I), który pomimo braku szans na wygraną (Napoleon III wycofał swoje wojska z tego kraju) nie chciał zrzec się korony. Próbował wprawdzie ucieczki, ale złapano go w pobliżu miasta i 19 czerwca 1867 rozstrzelano. I tutaj też w 1917 roku opracowano pierwszą konstytucję kraju.
Przytłaczające powagą wydarzenia, sumienny obowiązek nie poddawania się, idziemy więc dzielnie, przyglądając się wszystkiemu po drodze i próbując zdefiniować atmosferę. Mijamy Teatr Republiki (Teatro de la Republika), w którym 15 września 1854 grano po raz pierwszy (jak i w wielu innych miastach państwa jednocześnie) hymn narodowy. Na Plaza de Armas podziwiamy Palacio de Gobieno czyli Pałac Rządowy, Jardin Guerrero cieszy oko, a tańczący Indianin zadośćuczynia europejskie okropności. Mijamy kolorowe domy, z których niektóre kryją przerażające tajemnice. Na przykład w Casa de la Zacatecana rozegrała się krwawa tragedia. Jego właścicielka miała zlecić zabójstwo swojego małżonka, by po wszystkim zabić własnoręcznie mordercę. Sama jednak też padła ofiarą mordu, o czym świadczyły odnalezione w piwnicy szkielety. A w Casa de Don Bartolo miano zawrzeć pakt z diabłem. Obserwowano tam potem wiele paranormalnych zjawisk. Docieramy w końcu do wzgórza, na którym znajduje się stary klasztor Templo y convento de la Cruz i do naszej jadłodajni. Gdy wracamy młoda para tańczy na mokrym chodniku tradycyjne meksykańskie tańce. Przez chwilę myślę, co by było, gdyby Józefa nie spotykała się konspiracyjnie z, jak się później okazało, głównym nurtem meksykańskiego wołania o niepodległość?