Gdy odzywa się potrzeba wędrówki to jedziemy do Glindower Alpen.
Alpy! Tak! Niedaleko Berlina i w dodatku to relief działalności człowieka.
Teren o oficjalnym numerze 1163 z dniem 30 czerwca 1995 roku został objęty ochroną i jest rezerwatem przyrodniczym, w którego egzystencję nikt nie może się mieszać. Najpierw wydobywano tutaj glinę i to już w XV wieku, przy czym wiek XIX był najbardziej drapieżnym, gdyż pod bokiem rozrastała się niemiecka stolica, a później, gdy zapotrzebowanie spadło prawie do zera zabroniono człowiekowi jakiejkolwiek interwencji.
Wędrówkę zaczynam w dobrze już nam znanym Petzow (
1 kwietnia 2012), gdzie obowiązkowo zaglądamy do tutejszego pałacu. Ogromna radość, gdyż nie jest już opuszczonym obiektem, ale zamieszkały oferuje nadal mieszkania do wynajęcia. Stamtąd już niedaleko do byłej cegielni, której fabryka znajdowała się w pobliskim Glindow. Kiedyś miał znajdować się tutaj lokal gastronomiczny nazwany przez swojego właściciela właśnie Glindower Alpen. Lokalu już nie ma, za to piękny kawałek górzystego terenu pozostał.
Nazwa nie obiecuje za dużo i spełnia wzbudzone nią oczekiwania. Nie tylko, że odkrywamy tutaj piękny kawał niesamowitej i dzikiej przyrody, to jeszcze schodzimy stromo w dół i wspinamy się w górę jakbyśmy byli na samym południu Niemiec. W końcu docieramy do punktu widokowego na Werder. Znajduje się tu turystyczna wiata i tabliczka z zajączkiem. W drodze powrotnej do Petzow przechodzimy obok Muzeum Cegły (które otwiera swoje podwoje dopiero w kwietniu) i wciąż działającej manufaktury. Nad pięknym Glindower See docieramy z powrotem do Petzow i u tego samego Włocha, co osiem lat temu. spożywamy zasłużony acz późny obiad. Włoch po Walentynkach rozmarzony. Całe nasze międzynarodowe towarzystwo również:)