Szpital w stanie śmierci klinicznej.
Szpital dogorywający, beznadziejnie zaniedbany z widokiem na niekończący się zgon, bez szansy na gest łaski. Obiekt, który został wybudowany, a później doprowadzony do agonii kosztem ludzi, dla których był miejscem zarabiania na chleb.
W 1368 roku ksiądz Heinrich, biskup biednych i chorych, założył w Hombergu pierwszy szpital pw. św. Ducha. Przez następnych ponad siedemset lat, w różnych miejscach w Hombergu, okoliczni mieszkańcy mogli zawierzać swoje cielesne sprawy medykom. W 1960 roku powstał w końcu nowoczesny szpital na wzgórzu z przepięknym widokiem na zachodzące słońce. Praktycznie skonstruowany budynek przez 50 lat leczył, witał nowych mieszkańców ziemi, prowadził badania naukowe, autopsje, szkolił uczniów i wzburzał na przemian oburzenie z nadzieją. Szpitalne życie, które ociera się o cud i nienawiść, o wiarę i przekleństwo. W 2010 roku zamknięty, gdyż zadłużony padł ofiarą nieudolności paru osób, którym powierzono jego zarządzanie. W niektórych źródłach wspomina się jednak o zupełnie innym powodzie upadku. Przy zakupie interes doinwestowało państwo pieniędzmi podatnika, dla spółki Asklepios-Kliniken sp. z o.o. finansowy zastrzyk. Niemiecki koncern istniejący od 1984 roku i rozrastający się na przestrzeni lat zainteresowany jest nie tylko zdrowiem pacjentów, ale i materialnymi korzyściami, które zasilają kieszenie wielu jego członków. Jak to w kapitalistycznym życiu bywa – jakość, która jest podbijana przez zbożny interes rozrostu. Małe prowincjonalne rybki zostają zjadane przez węża, którego Asklepios, bóg sztuki lekarskiej, zawsze ma przy sobie.
Podobno burmistrz miasta kiedyś oburzył się na wieść, że opuszczony szpital odwiedzają poszukiwacze przygód, fotografowie żądni nowych motywów i młodzież potrzebująca odrobiny adrenaliny. My z zamkowego wzgórza widzimy otulony bujną roślinnością obiekt i odwiedzamy jego mury, którym zarzucono toksyczne wydzieliny. Podobno taki argument jest najlepszy na usprawiedliwienie niepopularnych decyzji budowlanych. Wchodzimy do obiektu od tyłu, przez drzwi, którym wybito szybę. Od razu znajdujemy się w części operacyjnej, w kiedyś sterylnych salach z lampami i urządzeniami zwisającymi z sufitów, z wciąż lekko i cicho zasuwającymi się drzwiami. Atmosfera eksploracji jest uniosła, szepcząca uwagi, które mają jedynie wyznaczać drogę. Duch wiatru, przeciągły powiew świeżego powietrza, oczyszczającego z toksyn budowlany materiał i chorób, które bywały śmiertelne. Aparatura nikomu już nie służąca, w żadnym szpitalu nie oznaczona patologia, piwnice ciemne i strychy oplątane skomplikowaną aparaturą wentylacji i ogrzewania. Lubimy ślady życia, którego już nie ma.