W Wojnowie brakuje mnichów i mniszek. Ostatnia zmarł w 2006 roku i dzisiaj w molennie monasterskiej bywają turyści. Śladami ludzkich poszukiwań prawdy oglądają małą wystawę, a dziś dodatkowo wystawę fotografii w plenerze. Od XIX wieku, od chwili, gdy przybył tutaj w 1836 roku Ławrientij Rastropin, znany jako starzec Grigorjew, poszukiwano wiary pewnej i jedynej. Najpierw mężczyźni, staroobrzędowcy-fiedosiejewcy, którzy nad jeziorem Duś mieli znaleźć schronienie na wypadek prześladowań w Rosji, uzyskując w końcu zgodę na osiedlenie się w związku z utratą wzroku przez wspomnianego starca i faktem jego opieki nad nim. Później świecki wierny Piotr Ledniew po złożeniu ślubów mnisich został w 1852 roku przełożonym monasteru. Działał prężnie rozbudowując gospodarstwo, gromadząc biblioteczne zbiory i tworząc szkołę dla chłopców, do której zwożono kandydatów z Rosji. Oni, jego uczniowie, zostawali później przełożonymi wielu placówek rosyjskich, co przyczyniło się do rozrośnięcia wpływów wojnowskich staroobrzędowców.
W końcu przeminęła ta męskość. Rozpadła się, postarzała, zniedołężniała. Przed tym rozłamała, pokłóciła o dogmaty, o świętość małżeństwa zamiast doczesnego celibatu, którego i tak nie przestrzegano. Modlitwy o przywrócenie hierarchii duchownej przyniosły oficjalny rozłam, Pawła wypędzono z klasztoru, a że do niego należała ziemia, opuścili go i ci, którzy mu się przeciwstawili. Paweł w końcu przekazał prawo własności mnichom Szymonowi i Bartłomiejowi, ale na nic się to nie zdało. Ziarno niezgody zatruło ideę i ostatni mnich Makary ożenił się w 1884 roku.
Rok później pojawił się żeński pierwiastek w postaci mniszki Eupraksji. Wykupiła zabudowania i zwołała okoliczne mniszki, które przejęły opiekę nad majątkiem i wciąż w okolicy znajdującymi się starymi i chorymi staroobrzędowcami. Trwały one na modlitwie aż do 2006 roku, gdy ostatnia z nich zmarła.
Ładnie jest w Wojnowie. Świeżo po deszczu. Sutek Anny Dymnej i szczery śmiech Robina Williamsa rozweselają, a piękna cerkiew Zaśnięcia Matki Bożej zachwyca. Nasyciliśmy się spokojem i kulturą, historią i swojskością wsi, którą przepleciono ściśle z życiem. Nie spotkaliśmy nikogo (poza jednym panem w klasztorze), a mieliśmy wrażenie, że było nas wielu.