Posiadłość rycerska Kalbsburg dzisiaj jest posiadłością konną. Zaglądamy tutaj skuszeni informacją o dworze, który okazuje się być niedostępnym. Spacerujemy za to po okolicznym parku zaczynając wędrówkę od uroczej białej wieży wyglądającej, jakby kryła w sobie nieszczęśliwą księżniczkę. Biały koń zapewne znalazłby się w pobliskich stajniach, pewnie gorzej z księciem. Park jest rozległy i wydzielone są w nim miejsca dla koni. Druty z prądem odstraszają, ale udaje się nam dotrzeć do cmentarza rodziny Metz, jednych z wielu właścicieli starej, bo pochodzącej z roku 1282 posiadłości.
Jedziemy potem do pobliskiego Fritzlar, które odwiedziliśmy już w
2017 roku. Tym razem udajemy się na rynek, by się posilić (kawiarnia Hahn niestety we wtorki nieczynna) i na Szarą Wieżę, której trzy lata temu nie udało się nam odwiedzić. 37 metrów wysokości, a w środku wystawy na temat ściętego brutalnie dębu, Bonifacego i jego następców, którzy rózgą traktowali przodków wmuszając nową wiarę. Widoki na górze fantastyczne, trochę tylko nie rozumiemy dlaczego Fritzlar znajduje się na trasie Niemieckiego Szlaku Baśniowego, gdyż nie ma tutaj niczego, co miałoby związek z bajkami braci Grimm.
Pozostałą część dnia poświęcamy na wędrówkę i jedziemy do Riede. Na chybił trafił. Na miejscu okazuje się, że trafiło na kawałek lasu, w którym kiedyś rodziły się i urzeczywistniały nowatorskie pomysły. W wiosce Riede, na skraju lasu znajduje się zamek, który w latach 1443-1810 należał do rodziny von Meysenbug. Jeden z jej ostatnich członków, Heinrich von Meysenbug, był człowiekiem renesansu. Otwarty na nowości, na inność, zapraszał na swoje włości artystów i filozofów, których to właśnie pomysły realizował wokół zamku i w pobliskim lesie. Mówiono o nim, że nie chciał niczego innego poza spędzeniem życia z przyjaciółmi i w godziwej sławie szlachetnego człowieka zejść z tego świata. Mijamy najpierw piękną lipową aleję, by po chwili dojść do skromnej kapliczki, w której Heinrich filozofował i medytował ze swoimi przyjaciółmi. Urządzona skromnie, żeby nie rozpraszać zmysłów i wybudowana w nieprzypadkowym miejscu, żeby widokiem te zmysły zachwycić.
Wędrujemy dalej przez bukowy las z prześwitującym pomiędzy gałęziami krajobrazem. Wspinamy się trochę w górę, by na chwilę przycupnąć na wzgórzu i nacieszyć oczy przestrzenią. Docieramy w końcu do tablic informujących o niebezpieczeństwie, życiowym zagrożeniu i skręcamy w stronę terenów zakazanych wiedząc, co tam jest. Kamieniołom, na szczęście po południu nieczynny, czyli dostępny do podziwiania. Wyrwana ziemi dynamitem przestrzeń, rozgrabiona brutalnie na potrzeby ludzkich schronień. Krajobraz jest wyraźnie zarysowany, naznaczony grubą kreską buldożerów i koparek, ordynarny miejscami, pozbawiony skrupułów i kiczu. Groźny. Fascynujący.
Po powrocie do punktu wyjścia zaglądam jeszcze na teren zamku. W rękach prywatnych nie jest udostępniony do zwiedzania, podobnie jak założony przez Heinricha park w stylu angielskim. Zachodzące słońce ciepło podkreśla piękno całego kompleksu zabudowań. Renesans zaklęty w powietrzu. Wieczorne westchnienie melancholii i przemijania.