Charly miał szczęśliwe dzieciństwo w otoczeniu psów, kucyków i jednego szopa w pobliskim
Schmerwitz, gdzie się urodził 11 czerwca 1873 roku. Gdy zmarł jego tata, mający 15 lat już baron Carl Eduard Brandt von Lindau wyjechał do internatu we Wleniu, gdzie czuł się przez nikogo niezrozumiany, a przez to nieszczęśliwy. Gdy zmarła mama, mający 23 lata baron wrócił na włości, zamieszkując ze swoim wujkiem (jednocześnie kuratorem), generałem Hansem von Hobe, attache wojskowym w Turcji. Carl często odwiedzał wujka w Konstantynopolu, a gdy ten przeszedł w stan spoczynku, razem podróżowali, szczególnie chętnie przebywając w Monte Carlo. Mając 36 lat Carl w końcu postanowił się ożenić i zdecydował na rozwódkę Cläre von Sprenge aus Militsch, z którą spłodził córkę Christfriede.
Karl dalej kochał konie, samochody wyścigowe, grał w tenisa, jeździł bobslejem i na polowania. Z tego ostatniego powodu wybudował w 1914 roku myśliwski pałacyk, przed którym stoimy. W środku lasu, na głębokim południu od Berlina. Nie zdążył się nim nacieszyć, gdyż po wybuchu I wojny światowej zaciągnął się do wojska. Po jej zakończeniu z jakiś nieznanych powodów kupił gospodarstwo rolne nad jeziorem Chiemsee w Bawarii. Poznał tutaj młodego Hitlera, po paru latach wstąpił do NSDAP i prawdopodobnie gorzał dla idei austriackiego przywódcy. Nie doczekał się ich haniebnych realizacji umierając 12 lutego 1939 roku.
Jego pałac w Schmerwitz przejęła już w czasie II wojny światowej Poczta Niemiecka, a po jej zakończeniu splądrowała go armia sowiecka. Wdowa po nim została postrzelona i zmarła w wyniku ran, a jego grób został zbezszczeszczony. I w taki sposób wygasła męska linia rodu Brandt von Lindau.
W pałacyku w Medewitzerhütten próbują rozpocząć nowe życie chorzy na różne uzależnienia, niektórzy z podwójną diagnozą. Od 1992 roku w lesie, w byłej posiadłości barona, krezusa i sympatyka nazistów, układają sobie świat, często zniszczony już na początku pobytu w nim. Uśmiechają się do nas z daleka, trochę niepewni, jak my, jak bardzo rozprzestrzeniający się poza tym lasem wirus wpłynie na wspólne maniery. Póki co nic się nie zmieniło. Uśmiech na świeżym powietrzu jest zawsze możliwy.