Rimini jest jak rozpuszczona pannica, której obsuwa się ramiączko. Ma oczko w pończosze i zblazowany uśmiech, gdy leniwie w południe budzi się do życia. Niedbale zmywa z siebie makijaż i siorbie kawę z niedomytego kubka. Puszcza oczko do pierwszego gościa na plaży. Mruczy i ociera się z ufnością o kolejnego, flirtując już z nadchodzącym wieczorem.
Pisano o niej
piosenki. O pannicy, która rozkochuje regularnie każdego lata kolejnych kolesi, ale i koleżanki nie pozostają względem niej obojętne. Spoufala się ze wszystkimi, stroi żarty ze stabilizacji, od której ucieka jak od ognia gubiąc sandały. W za małym bikini spektakularnie wpada do morza i staje na rękach. A potem daje się reanimować omdlała ze zmęczenia. Tańczy nocami w dyskotekach i budzi z koktajlem w ręce. Denerwuje ją tylko deszcz i zima, która zmusza do spokoju. Starzeje się z wdziękiem, ale i lekką rozpaczą. Bezgłośnie płacze czasem w poduszkę, by za chwilę się pomalować i wirować pod srebrną kulą.
Rimini lekkich obyczajów.
Miłość, taką lekką i płomienną, znalazło tutaj wielu. Urodzony w Rimini Frederico Fellini spędzał wakacyjny czas u swojej babci spotykając wagabundów, Cyganów czy Sinti, marząc jednocześnie o wielkiej damie Grand Hotelu, przed którym spędzał sporo czasu jako młody chłopiec. Nagie plecy kobiet obejmowane rękami mężczyzn w białych smokingach przyprawiały go o dreszcz rozkoszy. Miłość zdrożna, pożądająca splendoru i luksusu. Miłość spełniona, gdyż Fellini posiadł Wielką Damę, wykorzystując jej pokój numer 315 jako swój apartament. Miłość zaborcza, trwająca aż do śmierci, gdyż właśnie w niej doznał wylewu krwi do mózgu, który przypłacił życiem.
Grand Hotel jest jedynym pięciogwiazdkowym hotelem Rimini. La belle epoque, której nie wolno przyjeżdżając tutaj zignorować. Nonszalancji zatrzymującego się czasu, chłodu marmuru i bezgłośności posągów ozdabiających korytarze. Tutaj pannica ma inne oblicze, dużo w nim gracji i tajemniczości. I jeszcze więcej klasy. Stąd inaczej patrzy się na jej ciało – 15- metrową plażę z 40 tysiącami słonecznych parasoli otoczoną hotelami i pensjonatami w liczbie około 1200. Ile pola do popisu! Ile uniesień, drżeń, a ile zmęczenia.
Pobliski port jest podobnie jak plaża prawie wyludniony. Jasny, spokojny, z latarnią z XVIII wieku, pomnikiem marynarskiego skandalisty kapitana Giuseppe Giulietti i krzykiem mew, które ciągle nam towarzyszą w tym spacerze. Docieramy do starego miasta mijając nagiego mężczyznę w hełmie, prężącego swój tors w stronę nieba. Francisco Busignani zdobi swoim żołnierskim ciałem mały skwerek, przypomina pannicy o okrutnościach świata, o wojnie i swojej śmierci w Etiopii. Rozognione pomarańcze podkreślają płomienność chwili. Kupujemy w lodziarni La Romana z 1947 roku pyszne lody, żeby schłodzić emocje i lekki krzyk rozpaczy. Zmrozić wijące się ciało latawicy, która próbuje wciąż sprowadzić do rozwiązłej siebie. Lodziarnia jest rozpustą, starą, ekologiczną, drogą, przepyszną.
Z tymi lodami przyglądamy się na Piazza Ferrari okrytemu szkłem wykopalisku. Dom lekarza, który około 200 roku stał jeszcze nad morzem, odkryto przypadkowo. W czasie prac budowlanych w 1989 roku wyłoniły się mozaiki, w związku z czym na kolejnych osiem lat miejsce przejeli archeolodzy. Okazało się, że dom spłonął, a popiół zakonserwował przychodnię lekarską na długie stulecia. Odkryto dzięki temu instrumenty medyczne z miedzi i żelaza takie jak skalpele, szczypce, ortopedyczne narzędzia, pincety, nożyce, sondy, śruby i szpachle.Oprócz gabinetu lekarskiego znajdowała się tutaj też apteka z wagą, ciężarkami i moździerzami. Pojemnik w kształcie stopy służył zapewne do ciepłej terapii dla chorych na reumatyzm.
Niedaleko stąd do starego średniowiecznego serca Rimini, Piazza Cavour, gdzie groźną postawą wita nas papież Paweł V. Za jego pontyfikatu wybudowano willę Borghese, potępiono dzieło Kopernika „De revolutionibus orbium coelestium”, a on sam potępił Galileusza, objął anatemą Wenecję, gdy ta zakazała sprzedaży nieruchomości przedstawicielom kościoła katolickiego. Dzisiaj spotykamy go zakutego na rimińskim placu, wznoszącego prawą rękę do góry. Towarzyszy mu lew i piniowa fontanna (Fontana della Pigna) oraz pałace, których tak pożądał. Palazzo dell'Arengo czy Palazzo del Podesta i dziś jako siedziba gminy wykorzystywany Palazzo Garampi. Na tym pierwszym wisi tablica informująca o Złotej bulli właśnie stąd. Dokument z 1226 roku wydany przez cesarza Fryderyka II, uznającego się w nim za władcę całego chrześcijańskiego świata. I tym prawem nadał Zakonowi Krzyżackiemu w wieczne posiadanie wszystkie zdobyte ziemie. Te w Królestwie Polskim też. Krzyżacy długo jeszcze powoływali się na bullę z Rimini, by doprowadzić do uznania legalności swoich podbojów. Co ciekawe dokument powstał prawdopodobnie 1235 roku i został antydatowany.
Miłość do władzy nad światem odkryta w Rimini.
Już z daleka widać twierdzę Sismondo, zwaną też Rocca Malatetiana. Jej budowa rozpoczęła się 20 marca 1437 roku na zlecenie kondotiera zwanego wilkiem z Rimini Sigismonda Pandolfo Malatesty, od 1432 roku pana tego miasta. Jej budowa trwała 15 lat. Otoczona rawelinem , z herbem rodziny Malatesta na bramie, miała tak grube mury, że odparłaby atak każdego wojska z Europy. Powstała poza murami miasta, mając jednocześnie wszystkie swoje wieże na nie skierowane. Podobno despotyczny Sigismondo bał się buntu swoich podwładnych. Jednak nie ma zgodności co do interpretacji prawdziwych zamiarów. Są badacze, którzy uznają, że budowa twierdzy poza miastem miała tylko i wyłącznie za cel jego absolutną obronę.
Jakby nie było budowniczy twierdzy zmarł w niej w 1468 roku pokonany przez wojska papieskie, na czele państwa, którego sława i siła chyliła się ku upadkowi. Miał za sobą trzy małżeństwa, przy czym drugą żonę podobno sam zamordował. Z uwagi na to, że trzecią została kochanka z 10-letnim stażem, łatwo w to uwierzyć. Rimini zdrad.
Ze zwykłej ciekawości zaglądamy jeszcze do biblioteki Civica Gambalunga, spadku na rzecz miasta po adwokacie o tymże nazwisku, który zapisał Rimini swój księgozbiór. Zawiera ponad 200 tysięcy egzemplarzy, rzadkich, z XVI wieku, druków, czasopism, Ewangelię z XI wieku oraz dwa oryginalne kodeksy. Miłość do liter, podarunek dla potomnych, zapach mądrości i nieprzemijalności oraz globusy, które wdzięczą się do zdjęcia.
Stamtąd już niedaleko do Łuku Augusta, jednego z najstarszych zachowanych tryumfalnych łuków z czasów rzymskich (III wiek przed n.e.), wyznaczający koniec Via Flaminia prowadzącej z Rzymu do Ariminum (dzisiejszego Rimini). Z miłości do swojego ludu Oktawian August tę i inne włoskie drogi na własny koszt wyremontował, za co spotkała go wieczna chwała i wdzięczność. W tym szczególnym miejscu wyraża się ona podwójnie – niezwykłą trwałością łuku i nieustannym nurtem zwiedzających. Czyżby Rimini potrafi być w swoich uczuciach stała?