W Wernigerode, miasteczku, które jest dumnym posiadaczem jednego z najpiękniejszych ratuszy w Europie, świeci słońce. Kamienice z pruskiego muru rzędem uśmiechają się rozświetlone do świata.
Zdecydowaliśmy się dzisiaj na wędrowniczą przerwę, by odebrać w końcu złote odznaki Igły Wędrowca gór Harzu.
Wernigerode wita nas nie tylko słońcem, ale i uchem, którym przysłuchuje się uważnie naszym szeptanym nastrojom i zaprasza na swoje uliczki. Stare miasto nazywane jest kolorowym, do czego przysłużyły się przyklejone do siebie domy szachulcowe z różnobarwnymi fasadami. Swój wygląd zawdzięczają nie tylko dawnym czasom i ich budowniczym, ale przede wszystkim rządowi DDR, który Wernigerode uczynił miastem pokazowym i bardzo dbał o jego wygląd. Zwożono tutaj gości z całego świata, by pokazać przyjemną twarz socjalizmu. Dzisiaj goście przyjeżdżają z własnej woli. Niejaki George Clooney obchodził w tutejszej azjatyckiej restauracji „Orchidea” w 2013 roku swoje 52 urodziny, przy okazji kręcenia filmu „Obrońcy skarbów”. Lokal reklamuje się tym faktem do dziś.
Nad miastem góruje arcyciekawy zamek warowny z XII wieku, stara siedziba hrabiów von Haymar, a potem von Wernigerode. Warty jest odwiedzenia, ale dzisiaj koncentrujemy się na centrum. Przede wszystkim siedziba informacji turystycznej w ratuszu, gdzie nabywamy wychodzone dzielnie złote odznaki i dobijamy w igłowych paszportach pieczątkę specjalną informacji turystycznej. Dumni z siebie stoimy przed pięknym budynkiem szachulcowym, dwubarwnym, ze strzelistymi wieżyczkami i nie możemy nacieszyć oczu bajkowością rynku. Ach czego tu nie ma! Na Nicolaiplatz, przed fundamentami nieistniejącego kościoła pw. św Mikołaja stoi fantazyjna fontanna, z wyrytymi w niej ważnymi imionami i wydarzeniami tego miasta (np. Heinrich Horn, który zainstalował kanalizację, graf Heinrich, który podarował miastu pierwszy teatr). Głowę Heinricha Horna spotykamy jeszcze przy jednej uliczce odbiegającej od rynku, przykuta do ściany patrzy z trwogą przed siebie. Jest jeszcze Cafe Wien w ślicznym budynku z 1583 roku, w którym od 1897 roku istnieje kawiarnia. Pierwsza należała do mistrza cukiernika Wilhelma Hauer i nosiła jego imię, od 1936 roku należała do Hansa Siegmunda, którego potomkowie w trzeciej generacji z 38-letnią przerwą w latach 1952-1990 są jej właścicielami do dziś. Przed biblioteką publiczną trzech mężczyzn intensywnie spogląda w niebo, a my krążymy zachwyceni kolorowym szachulcem i prawie pustymi uliczkami. Słońce wciąż nas nie opuszcza, a wiosnę czuć niemalże w powietrzu. Docieramy do tzw. krzywego domu, byłego, średniowiecznego młyna, o 7 % odchyleniu od pionu w wyniku nieustannego podmywania fundamentu przez odpływ rzeczki Zillierbach. Idąc do popiersia znanego nonkonformisty nieoczekiwanie spotykamy moją koleżankę z kursu zielarskiego (który odbywał się w zeszłym roku w okolicach Berlina), machającą z daleka na powitanie. Obie mamy gęsie skórki i niejasne uczucie działania przeznaczenia;) Po wymianie uścisków, po gorącej i emocjonalnej rozmowie idziemy w końcu do niego – ojca rewolucjonistów Karla Marxa. O jego pomniku w Wernigerode mówi się, że jest pierwszym na świecie, co lekko mija się z prawdą. W marcu 1953 roku dokonano uroczystej odsłony całej statuy Karla w Dreźnie, którą jednak szybko usunięto. Tutejszy pomnik z okazji 70-tej rocznicy śmierci filozofa odkryto 7 listopada 1953 roku. Strącony z piedestału pod koniec 1989 roku, schowany na dziewięć lat w magazynie, ponownie wystawiony na dzienne światło parę dni przed 180 rocznicą urodzin, skradziony w noc 4 maja 1998 roku, odnaleziony trzy dni później trwa od tamtej pory do dziś. Popiersie jest dziełem rzeźbiarza Rudolfa Wewerki, po lewej i prawej stronie dwie płaskorzeźby przedstawiają sceny życia ekonomisty. Mijając basztę i ponownie ratusz żegnamy się z miasteczkiem, do którego na pewno wrócimy.