Ociągając się opuszczamy hotelowy pokój z panoramicznym widokiem na jezioro Bled. Gdy docieramy do celu naszej podróży, mamy jeszcze półtorej godziny, który to czas wykorzystujemy na spacer doliną rzeki Kamniska Bistrica.
Trochę przed południem dołączamy do chętnych na wjazd na górę Simnovec. Wysokogórska kolejka robi piorunujące wrażenie. Dwa wagoniki, zawieszone na linach bez słupów wsporczych na całej trasie czyli 1,67 kilometrów, pokonują 857 metrów w pięć minut. Najdłuższa taka kolejka linowa w Europie. Jesienią 2018 słoweńska grupa Fly Guys wpadli na pomysł wykorzystania obiektu jako najbardziej zwariowanej huśtawki świata. Dwa wagoniki kolejki zatrzymały się na najwyższym punkcie, by każdy z czterech chłopaków po kolei mógł wyskoczyć na długiej linii i po 300 metrach zawisnąć na niej huśtając się bezgranicznie. Trudno sobie to wyobrazić, gdyż wjazd na górę mrozi krew w żyłach. Brak słupów robi swoje, niejeden pasażer miał mocno zaciśnięte oczy;) Film z szalonej akcji
tutaj, proszę o nie naśladowanie wyczynu;)
Naszym celem jest dzisiaj Velika planina, jedna z niewielu już w wysokich Alpach (konkretnie Alpy Kamnicko-Sawińskie, najbardziej na wschód wysunięte pasmo Alp Wschodnich) pasterskich osad na największym płaskowyżu Słowenii. Od prehistorycznych czasów pasterze wypasali tutaj bydło. Najstarsze zachowane chaty, zwane Preskarjeva bajta pochodzą z XVI wieku. To drewniane domy o charakterystycznych gontowych dachach zaokrąglonych w kształt przypominający elipsę. Pozbawione okien w środku posiadają komin z kuchnią, wokół której stały w wyznaczonych zagrodach krowy, a pasterz spał na górze. To tutaj wytwarzano słynny ser Trnic o kształcie gruszki, który przystrajano ornamentami i serwowano jako danie główne. Według legendy ser ten był wyrazem miłości – pasterze ofiarowywali go swojej wybrance, a jeśli ona przyjęła podarunek wyrażała tym samym zgodę na związek i przechowywała ser przez wiele lat.
Od 1931 roku odkryto osadę na potrzeby turystyki i zaczęła się ona rozrastać. W latach 1959-64 dobudowano około 60 chat, które wynajmowano turystom. W 1964 roku powstała wspomniana już kolejka linowa, którą uzupełnia kolejka krzesełkowa, dowożąca turystów jeszcze bliżej hal. Wybudowano też w 1938 roku kaplicę Matki Boskiej Śnieżnej, otwarto małe muzeum i restaurację Zeleni rob. U pasterzy w sezonie (czerwiec – wrzesień) można kupić mleczne wyroby.
Wysiadamy z kolejki i maszerujemy jeszcze około dwóch kilometrów, gdy naszym oczom ukazuje się niezwykły krajobraz. Porozrzucane po płaskowyżu drewniane chaty pomiędzy połaciami śniegu i krokusów. Garstka ludzi tak się rozpierzchła, że jesteśmy tutaj całkowicie sami, nie licząc rozwrzeszczanych wron. Sezon pasterski rozpoczyna się dopiero za dwa miesiące. Maszerujemy szlakiem przez wioskę, przysiadamy za jedną z chat, chroniąc się przed wiatrem. Jest dość chłodno, szaro, wietrznie, ale pięknie. Powietrze przepełnia cisza i bliskość nieba. Gapienie się w przestrzeń nabiera głębokiego sensu, a zaduma nad światem i jego marnością ciągnie w nieskończoność. Z zamyślenia wyrywa nas para turystów. Kobieta odchodzi od swojego partnera i przed wejściem do jednej z chat robi siusiu. Nie widzi nas, bo nie przyjdzie jej do głowy spojrzeć za siebie. Idziemy dalej, ziąb jest trochę uciążliwy. Zostało nam półtorej godziny do odjazdu ostatniej tego dnia kolejki o 16-tej. Rozglądam się wokół nie bardzo wiedząc, co zrobić, gdy nagle w jednym z budynków dostrzegam … życie. Z komina ulatuje dym, a w środku wyraźnie widać ludzi. Okazuje się, że restauracja Zeleni rob jest otwarta! W środku przygrywa radio z lokalną, górską muzyką, jest ciepło, a za ladą uśmiechnięty sprzedawca oferuje nam ciepłe napoje pod postacią kakao i herbaty z włoskiej limonki. Przeszczęśliwi spędzamy tu czas przyglądając się innym gościom. Skądś wciąż przychodzą nowi. Co niektórzy odbierają zamówione potrawy na wynos, co rozwiązuje nieodgadnioną zagadkę. Prawdopodobnie są to turyści, którzy tu nocują.
Zjazd w dół jest równie ekscytujący, jak wjazd do góry. Szczęśliwi udajemy się do miasta Jože Plečnika – Ljubljany.