Vrijbroekpark niemalże płonie. Lipcowy żar spływający z nieba jak na Belgię przerasta możliwości naszych, jednak północnoeuropejskich organizmów. Osieroceni wyruszamy we dwójkę na podbój miejsc opuszczonych, bo właśnie one najlepiej pasują do rodzicielskich nastrojów. O ile przy narodzinach i kolejnych latach wydaje się, że ograniczenie domniemanej wolności będzie trwać jeśli nie zawsze to bardzo długo, o tyle już po chwili okazuje się, że latorośle bardzo szybko korzystają z okazji podboju świata niekoniecznie w towarzystwie rodziców.
W takim wypadku rodzicom nie pozostaje nic innego, jak podbijać ten świat we dwójkę. A co!
Symbolicznie wybraliśmy się w gorące popołudnie do opuszczonego hotelu. Próżne plany zaczęto realizować na skraju miasta Mechelen przy wyżej wspomnianym parku w 1963 roku. Miało być 19 pięter, basen na zewnątrz i wewnątrz, miało być z rozmachem i megalomanią godną niemalże Dubaju. Skończyło się na dwóch piętrach. Podmokły teren z jednej strony zakończył ambitną budowę, z drugiej nadał całemu przedsięwzięciu nazwę: Swamp Hotel.
Powierzchnia terenu jest imponująca, porastająca go przyroda też. Robimy sobie ze znalezionych konarów maczety. Czujemy się jak w dżungli, przedzierając przez gąszcz i chaszcze, by dotrzeć do surowego stanu dwóch pięter ozdobionych graffiti najróżniejszego kalibru i koloru. Niesłychane opuszczenie i zanieczyszczenie matki ziemi.
Wracamy normalnie, ścieżką prowadzącą do bramy wjazdowej. Przeskakujemy i uciekamy, gdyż wydaje się nam, że właśnie przez park przejeżdżające auto robi to wyłącznie z naszego powodu. Najpierw swobodny spacer, a za zakrętem nagły skręt i bieg przed siebie. Wyobraźnia spłatała nam figla, ale właśnie te momenty nadają temu hobby pikanterii.