Geoblog.pl    mamaMa    Podróże    Jestem w podróży...choćby tylko w głowie 2023    Porno karaoke kontra czekolada (pałace i dwory Brandenburgii)
Zwiń mapę
2023
10
cze

Porno karaoke kontra czekolada (pałace i dwory Brandenburgii)

 
Niemcy
Niemcy, Gahry
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 4384 km
 
W pałacyku trwa wesele, w szkole podstawowej imienia Willi Schmidta wiatr powiewa firankami.
Pałacyk miał szczęście, gdyż pomimo socjalistycznych karygodności został w 1998 roku kupiony przez berlińską rodzinę architektów, którzy dbają o niego do dziś. Wyremontowany oferuje swoje stare podłogi i grube, pokryte patyną mury gościom, którzy decydują się spędzić w nim jeden z najważniejszych momentów swojego życia.
Szkołę zamknięto w 2013 roku i do dziś mieszkańcy w związku z tym faktem obawiają się jednego – porno karaoke! Nazywa się to oficjalnie gastronomią rozrywkową i podobno ktoś, kto zakupił obiekt za 90 tysięcy euro, ma w stosunku do niego takie właśnie zamiary.

Groß Schacksdorf, wasalna wioska, której korzenie sięgają XIV wieku, nie potrafi sobie tego wyobrazić. My zresztą też nie stojąc przed pałacem i bramą rycerską. Ta ostatnia to uratowane przed zniszczeniem wrota, będące kiedyś wejściem do posiadłości pobliskiego Klinge, częściowo na poczet kopalni zdewastowanej wioski. Trzy zbójnicko-rycerskie trofea budzą lekkie przerażenie. Brakuje im dolnych szczęk, według legendy grasujący w okolicy rozbójnicy wrzucali najemców do lochów i czekali na okup. Gdy rodzina nie była w stanie, albo zwyczajnie nie chciała go zapłacić, odcinali swoim ofiarom właśnie dolne szczęki.

W Gahry sołtys obchodzi 60-te urodziny. Sponsoruje nam bezalkoholowe piwo i malinową oranżadę. Dwa lata temu ożenił się, dzisiaj świętuje na salonach, możemy zajrzeć do środka, drzwi są otwarte. Nie wiadomo, kiedy wybudowano ten pałac, od 1910 roku właścicielami była rodzina von Natzmer, wykopali sobie jeziorko i do dziś jest tutaj malowniczo. Na górze wynajmowane są mieszkania, na dole jest urząd stanu cywilnego, a reszta sal czeka na takie uroczystość, jak jego. Rozstawione stoliki, patery z kawałkami ciast ozdobionymi informacjami o okrągłych urodzinach. I stare zdjęcia z początku XX wieku, w kolorze sepii, z uchwyconym duchem minionego. Kiedyś w małym budynku obok stawu był dom dla sportowców, został nawet szyld koło przystanku autobusowego. Dzisiaj spotykają się w nim miłośnicy okolic i piłkarze, którzy czasem rozgrywają mecze na boisku. Ociągamy się siedząc na ławce w męskim towarzystwie. Pomału schodzą się goście, witają się z nami uznając, że należymy do urodzinowego towarzystwa. Uśmiechamy się i przedstawiamy z imienia. Uzyskujemy w końcu zaproszenie, ale jednak trzeba nam ruszać w dalszą brandenburską drogę. Na przykład do Klein Kölzig, do malutkiej wioski z dworkiem przy parku, od którego jednak ciekawsze jest centrum – z opuszczonym sklepem, nieczynną gospodą i stodołą, którą oplata wszędobylski bluszcz. Bądź do Bohsdorf położonego na północno-zachodnim zboczu Łuku Mużakowa, w którym swoje dzieciństwo spędził Erwin Strittmatter, łużycki pisarz. Erwin plastycznie opisywał niemiecką wieś, chłopskie życie i XX-wieczne zmiany, które oboje, i wieś, i chłop, przechodzili. Jego rodzinny dom, do którego przeprowadził się w wieku 7 lat, gdzie tata wypiekał chleb, a mama prowadziła sklep kolonialny, a później i pocztę, dzisiaj jest muzeum, miejscem pamięci o autorze. Strittmatter w trylogii „Der Laden” („Sklep”) zaklął świat dzieciństwa, ulotny powiew wspomnień, śpiew słowika o poranku, promień słońca wpadający przez uchylone drzwi, zapach świeżego chleba, lęk przed dorosłymi, którzy albo nie bacząc na dzieci się ze sobą kłócą, albo biją batem za spóźnienie, czy nieodrobione lekcje. Dobroć dziadków, pierwsze miłosne uniesienia, pogrzeby, wszystko to, co wspomnieniem kołacze się w głowie każdego z nas. Chodząc po pokojach, w których sto lat temu rozgrywało się życie małego chłopca, własna przeszłość szamoce się rozrzewnieniem i lekkim żalem za minionym. Za zapachami, uczuciami, ludźmi, których nigdy już nie zobaczymy ....

A Bohnsdorf żyje Erwinem. Podtrzymuje wspomnienia i odnawia stare meble. Opowiada tę samą historię każdemu, kto przekroczy próg byłego sklepu, kto wejdzie po drewnianych schodach na piętro do pokoju dziadków i dzieci, kto w suterenie zatrzyma się przed piecem, w którym ojciec Erwina wypiekał co noc chleb. Zakrywa za to niechlubne, jak on sam przez całe swoje, spędzone w DDR życie. Nie przyznał się do członkostwa w Ordnungspolizei, z którego to ugrupowania powstało SS i do nieoficjalnej współpracy ze Stasi, nawet jeśli zdarzało mu się wykorzystywać swoją pozycję do obrony kolegów po fachu (w jakiś sposób udaremnił aresztowanie Güntera Grassa przez Stasi w czasie jego krótkiej wizyty w sierpniu 1961 roku). Po śmierci pisarza, który zmarł 31 stycznia 1994 roku, haniebne fakty ujrzały światło dzienne. Niektórzy zrezygnowali z używania jego imienia, inni wybaczyli niecne epizody i do dziś to tu, to tam, można spotkać się w miejscach publicznych z tym nazwiskiem. Książki pozostały, zaklęty w nich świat czystego, nietkniętego podłym losem człowieka. Kto pierwszy rzuci kamieniem?

Żeby osłodzić sobie życie, udajemy się do Hornow. Łaciaty kościół z XIV wieku przedstawia się muzycznie. Dojście do świątyni ma oprawę akordeonową, od tyłu w tajemniczym zakręconym wejściu rozbrzmiewa organowa melodia. W środku trwa koncert, bądź jego próba, a za budynkiem toczy się rozrywkowe życie pod białymi namiotami z ciastem i gorącą kawą. Niedaleko stąd do pałacu z 1864 roku, wybudowanego na włościach księcia Pückler-Muskau przez rodzinę Wilkins, która utrzymała własność do socjalistycznych czasów. Jeszcze w 1944 roku szwedzka ambasada przeniosła na pałacowe pokoje część swojego urzędu, jednak po wojnie najpierw zatrzymali się tutaj uchodźcy, od 1948 do 1995 roku prowadziło działalność przedszkole. Jakimś finansowym cudem przeprowadzono potem prace renowacyjne, a posiadłość znajduje się do dziś w rękach związku ojczyźnianego Hornow-Waldesdorf, który to prowadzi dosyć prężną działalność kulturowo-małżeńską, gdyż w filii urzędu stanu cywilnego znajdującej się w pałacu można wziąć ślub. A parę kroków dalej własne biodra można obarczyć paroma dodatkowymi gramami słodkiej tuszy. Za parkiem znajduje się niezwykła na całą okolicę fabryka belgijskiej czekolady. Goedele Mattyssen i Peter Bienstman, belgijska para, po ponad czterech latach spędzonych w Nigerii w ramach pomocy rozwojowej dla tego afrykańskiego kraju, zawitali w Lausitz. Brandenburska głusza zapewne wydała im się bujna i obfita, lasy, łąki, bezkresne pola, które nie tylko dały wytchnienie, ale przede wszystkim możliwość realizacji przedsiębiorczych pomysłów. 1992 rok to czasy przemian, rewolucji, zastoju, niepewności, belgijska para jednak podjęła się wyzwania. Najpierw Goedele przeszła intensywne szkolenie u mistrza czekolady Goossensa w Antwerpen, by nabyte zdolności próbować i rozwijać oraz przekazywać dalej właśnie w Hornow. Dzisiaj firma może poszczycić się 50 absolwentkami z tytułem twórcy czekolady, 75 pracownikami zatrudnionymi w tutejszym zakładzie i kawiarni oraz w filiach w Poczdamie i Dreźnie. Oszołomieni zapachem i widokiem przeszklonej fabryki, gdzie akurat dzieci tworzyły czekoladowe cuda, zasiedliśmy przy stoliku, by rozkoszować się słodkimi smakami. Akurat dla mnie nie skończyło się to dobrze – półtora roku temu zafundowałam sobie w ramach podejmowania nowych wyzwań tygodniowy post połączony z codziennymi przynajmniej 10-kilometrowymi wędrówkami pod okiem przemiłego Jensa. Niedowierzenie, że można tak długo nie jeść pogłębiło się po z sukcesem zakończonym poście ogromnym zdziwieniem, że całkowicie, ale to całkowicie przeszedł mi apetyt na słodycze. O ile całe moje życie uważałam, że nie przetrwam dnia bez czegoś słodkiego, tym większe było moje zdziwienie, gdy po roku stwierdziłam, że apetyt nie powrócił. Unikam białego cukru i bardzo mi z tym dobrze. W Felicitas pomyślała, że spróbuję firmowego tortu, a że na łyżeczce do kawy położono listek czekolady nie oparłam się i jemu. Gorzko tego pożałowałam. Organizm na stężenie w tym malutkim kawałku cukru zareagował tak ostro, że pozostanę na rozkoszowaniu się słodkim zapachem. Jednak każdemu, kto cukier dobrze znosi fabrykę czekolady w brandenburskim bezkresie ogromnie polecam:)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (65)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2023-10-15 09:17
Uroczystości...Jubileusze...torty i listek czekolady!
mamaMa brawo za postanowienia!
Znam to ,,uczucie,, lecz skosztuję bo widok przedni !
 
mamaMa
mamaMa - 2023-10-15 18:14
Dziękuję, chociaż to nie postanowienia, ale efekt tygodniowej głodówki, w moim przypadku długotrwały;)
 
 
mamaMa
Anna M
zwiedziła 19% świata (38 państw)
Zasoby: 1450 wpisów1450 5629 komentarzy5629 23026 zdjęć23026 1 plik multimedialny1