Wysiadamy na dworcu w Fürstenwalde i
kontynuujemy wędrówkę kierując się do parku miejskiego założonego w 1836 roku. Park przecięty jest ulicą, przy której stoją dwie opuszczone w opłakanym stanie wille. Potocznie zwane są „Willą Ruskich”, co nijak ma się do rzeczywistości. Przede wszystkim jest ich dwie. Jedna powstała w latach 1913-1920, wybudowana przez bogatego mieszkańca miasteczka, którego imię i nazwisko dzisiaj nie jest znane. Wiadomo za to, że od 1920 roku mieszkał w niej chemik Fritz Zippel, a potem radca sądowy Julius Hein. Drugą, bliźniaczą willę wybudował radca miejski Karl Schröter w latach 1920-1925. Co ciekawe wille stoją w parku, wokół nie wybudowano żadnych innych obiektów, co wskazuje i na wyjątkowość miejsca, i na prawdopodobne wpływy, które obaj mężczyźni musieli mieć. Dopiero jakieś 300 metrów dalej wybudowano w 1918 roku szkołę dla nauczycieli, która od 1920 roku wykorzystywana była jak miejsce edukacyjne dla młodzieży, gdzie nacisk kładziono na praktykę, a naukę umożliwiano wszystkim, również tym, którzy mieli z nią problemy. Aufbauschule, jak nazywano tę formę edukacji (czyli szkoła zaawansowana) połączono w 1928 roku z miejscowym gimnazjum i jako taka działała do końca II wojny światowej. Po 1945 roku budynek został zajęty przez Sowietów, podobnie jak dwie wille w parku, którzy korzystali z obiektów aż do roku 1994. Dzisiaj nie mają nawet statusu zabytków, co grozi ich całkowitym wyburzeniem. W stosunku do starej szkoły są plany wyremontowania jej na mieszkania.
Ślady świetności odartych z wszelkiej godności budynków zostawiamy za sobą. Kierujemy się nad brzeg Szprewy, tutaj noszącą nazwę Fürstenwalder Spree i docieramy do starego portu Pintsch. Mały mostek jest jedyną pozostałością po przedwojennym przedsiębiorstwie Pintsch AG, które produkowało systemy oświetlenia gazowego. Julius Pintsch założył w 1843 roku w jednej z piwnic berlińskiej dzielnicy Friedrichshain mały warsztat, produkujący systemy oświetlenia gazowego dla kolei żelaznej, który rozrósł się do ogromnej firmy, przekształconej w 1907 roku w spółkę akcyjną z siedzibami w Berlinie, Fürstenwalde i Frankfurcie nad Menem. Tutejsza fabryka z małym portem, z którego transportowano produkty za duże dla kolei została zdemontowana po II wojnie światowej. Firma Pintsch oprócz oświetlenia zajęła się również produkcją torped, części do łodzi podwodnych i morskich min, który to fakt miał ogromny wpływ na losy przedsiębiorstwa po upadku III Rzeszy. Nie zniknęło ono jednak z gospodarczej mapy Niemiec. Istnieje do dziś pod różnymi formami i nazwami, rozparcelowane przez sprytnych managerów.
Industrialne ślady zastępuje sztuka, która w ramach pleneru z roku 2013 rozsypana jest wzdłuż dalszej części szlaku. Rzeźby, instalacje, monotypie, sitodruki pomiędzy nagimi jeszcze drzewami, w rzecznej scenerii robią trochę dziwne wrażenie. Jedni zakładają firmy, zarabiają pieniądze, inni dłubią twarze w kawałkach drewna, albo rozmazują pędzlem farby. A my dochodzimy do śluzy Große Tränke, gdzie dołącza do nas biały pies. Najpierw myślimy, że należy do któregoś z pracowników, albo kogoś, kto w pobliżu śluzy mieszka. Jednak po trzech kilometrach zaczynamy się martwić, gdyż pies ani myśli nas opuścić. Uporczywie trzyma się w pobliżu, idzie za nami, w ogóle nie przejmując się prośbami i groźbami, by wracał do domu i powarkiwaniami naszego psa, który wyraźnie daje mu do zrozumienia, że to on gra tutaj pierwsze skrzypce. Trasa odbiła teraz od Fürstenwalder Spree do Müggelspree, wijąc się malowniczo nad jej brzegiem. Idyllę krajobrazu przełamuje mała płyta z krzyżem poświęconym Martinowi Wondke, jak wynika z dat narodzin i śmierci 26-letniemu mężczyźnie, który z nieznanych powodów został tutaj upamiętniony. Aniołek i znicz świadczą o pamięci bliskich bądź znajomych. Niedaleko stąd do Hangelsberg, malutkiej miejscowości z jednym z najstarszych w Niemczech dworców kolejowych. Otwarty 23 października 1842 roku znajduje się dziś w rękach miłośników, którzy wykupili go od kolei, by ratować przed zniszczeniem. I tutaj poznajemy historię psa, który wciąż nam towarzyszy. Zakolegował się z nami na tyle, że coraz chętniej podchodzi, dając się pogłaskać, dzięki czemu wyczuwamy przyczepioną do obroży plakietkę z numerem telefonu. Niestety nikt nie odbiera, postanowiliśmy więc zadzwonić na policję. W czasie rozmowy z policjantem ktoś jednak oddzwania i okazało się że nasz towarzysz ma na imię Willi i jest węgierski psem ulicznym, który został uratowany przez sympatyczną Niemkę. Kobieta jest przez chwilę zaszokowana, gdy dowiaduje się, gdzie znajduje się jej pies, po czym ogromnie się cieszy, że nic mu się nie stało. Sama jest, co wyraźnie słychać, chora, ale zaraz przyjedzie po niego jej koleżanka. I rzeczywiście Willi ogromnie się ucieszył na widok znajomej twarzy, ale i posmutniał, gdy prowadzony na smyczy musiał nas opuścić.
Prostym leśnym duktem, z poczuciem lekkiego osierocenia, idziemy dalej, by dotrzeć do Klein Wall, malutkiej osady, która szczyci się byciem miejscem założenia gminy Grünheide. Sam książę brandenburski Friedrich Wilhelm zwany Wielkim, zezwolił 12 sierpnia 1662 roku na założenie nad rzeką Löcknitz młynu. Dzisiaj w stawach hoduje się pstrągi, znajduje się tutaj restauracja i mały, jeszcze z socjalistycznych czasów, ośrodek wypoczynkowy. Wzdłuż rzeki, meandrując nad jej brzegami, mijając sosnę pisarza Fontane i pomnik ofiarom faszyzmu docieramy do kresu naszej wędrówki, czyli stacji kolejowej Grünheide Fangschleuse. Nie spotkaliśmy na dzisiejszym szlaku żadnego jeziora, za to psa Willego i trzy rzeki.
Trasa ok. 22 km.